29 kwi 2011

Byle nie tam

popatrz tu
tam zerknij choć raz
z tyłu nie odkrywaj się
ucieknie ci czas
stań obok i kwiaty złóż
w wewnątrz nie gnieć się
na stronie mów
z lewej siebie zbierz
usadź gdziekolwiek chcesz
byle nie tam

to tam to tu
z przodu i w drzwiach
boli i kłuje kluczem ze słów
w ciszy pomiędzy zastanów się
pod słowa wparuj się
przed ptakami parapetów nie lękaj się
nie bądź jak bruk
z prawej nadstaw się
odezwij się gdziekolwiek chcesz
byle nie tam

Z podróży pociągiem

We Wrocławiu krasnoludki oblepiły pociąg. Zaglądały przez mróz w okna, zziębnięte małe twarzyczki zdawały się błagać, żeby wpuścić je do środka, a ich skostniałe rączki miarowo biły w szyby, zdawać by się mogło, że prosiły o wpuszczenie ich do środka, a im po prostu było tak strasznie zimno. Uchyliłem okno, jeden z krasnali nieśmiało wetknął przez nie swoją ciekawską główkę. Wyciągnąłem do niego moją gorącą dłoń. Skulił się jak do ucieczki, jak pies bity kablem, ale nieśmiało zaczął posuwać się w jej kierunku, niby to od niechcenia, wabiony roznoszącym się na wszystkie strony żarem. Reszta krasnoludków przypatrywała mu się z przerażeniem w oczkach. Gdy już miał dotknąć mojej dłoni, poczuć jej dobre ciepło, w powietrze poniósł się gwizd oznaczający odjazd. Biedak zaczął w popłochu szamotać się po całym wagonie, obijając się od niczego nieświadomych pasażerów, którym zrobiło się za zimno od otwartego okna. Pokazałem mu wyjście, przerażonemu, zziębniętemu biedakowi - żal mi go - wrócił do swoich małych braci, a ja zostałem zakrzyczany za otwarte okno...
Zniesmaczony ludzką obojętnością, skuliłem się i zasnąłem. Obudziłem się u kresu mojej podróży, na poznańskim peronie. Wysiadając z pociągu, poczułem jak pęcherz woła o pomoc. Biegnąc do miejsca przeznaczenia minąłem dwoje żebrzących dzieci, kulawego psa (prawdopodobnie bitego kablem) i bezdomnego z kocem i jedną nogą. Zrobiło mi się przykro, więc przystanąłem i rzuciłem parę złotych dzieciakom i bezdomnemu, podałem mu jeszcze koc którym się tak nieudolnie przykrywał, psu rzuciłem kanapkę z drogi. Biegnę dalej, szalety płatne, nie mam już złotówek, cholera, zbieram grosiki i płacę. Udało się, jestem na miejscu, wtem klamka się zacina, szarpiąc nerwowo drzwi, kontem oka dostrzegam... dzieciaki palące papierosy, kupione za moje złotówki, kalekiego bezdomnego idącego beztrosko i psa - nadal zbitego i głodnego. Nie dowierzam... Zniesmaczony wchodzę wreszcie do toalety, potykam się o coś małego i cholernie ostrego! Leżę mordą w dół i... kontem oka dostrzegam małe rączki, nóżki, ostra czapeczka - krasnal! śmiejący się ze mnie szyderczo. Zsikałem się w spodnie.

28 kwi 2011

Na zatracenie

Mała knajpka na przedmieściach.
Drzwi lekko uchylone,
z przyzwyczajenia wypuszczają
niewidoczne już opary dymu papierosowego,
umownie wydychanego przez stałych bywalców.

On, bardzo sensowny,
skupiony na jej włosach,
dłońmi wtopionymi w stolik
przeczesuje te włosy
przekazując jej wibracje swoich myśli
ubrane w skrupulatnie dobrane słowa.

Ona podnosi wzrok znad kieliszka wina,
które już zawróciło w jej głowie świat,
zawarła pakt z samym diabłem,
który teraz napełnia ją
nieposkromionym ładunkiem feromonów
i uśmiechem powala go na kolana.

Maj świeci swoim słońcem
i wydaje swoje ptasie dźwięki
zupełnie nieświadomy,
że dla nich nie istnieje.
Na zatracenie się wiodą
w tej małej knajpce na przedmieściach,
przy stoliku zadymionym niewidzialnymi
oparami dymu papierosowego.

Dłonie

dłonie ochotę mają
wzlecieć w powietrze z oporem się spotkać
jaki stawiłoby im ciało
w teraz tym czasie zawieszone
pomiędzy godziną piątą a szóstą

dłonie mają ochotę
zderzyć się z ciała rdzawością
wzlecieć w powietrze
na miękkość opaść bioder
w przestrzeni osadzonych
pomiędzy ruchem bluzki a paskiem u spodni

dłonie szukają bezskutecznie
na obejście powietrza sposobu
tarcie zmniejszając dążą myślami do ciała
dotykiem znacząc ścieżkę
pomiędzy uśmiechem szalonym a skowytem sprzeciwu

dłonie pragną by je skarcić
namacalnie wymierzyć im ciosy
chcą być pocięte i chcą krwawić
pożądaniem dla ciała wypełnić się całe
po same palców opuszki
pomiędzy wzrokiem w ciało wtopionym
a paznokciami wbitymi w nadgarstki

26 kwi 2011

Bo polubiłam tak po prostu

(wiersz specjalny dla Oli, setnej osoby, która kliknęła 'Lubię To' w Słowa Niezapisane na Facebooku)


szperam w zeszycie moim
z numerami telefonów
i ostatnimi wiadomościami
kiedyś byłby to zeszyt właśnie
dziś
na przekór mojej własnej semantyce
nazywasz to internetem

więc
jak już wspomniałam
palcami przebieram
po klawiaturze długopisem moim
przepuszczam się wąskimi ścieżkami
pomiędzy
słowem na poniedziałek od prezydenta
a wiadomością z chwili ostatniej
że seks kamieniem się w poezji toczy

spojrzałam
setna się stałam
i z impetem niespodziewanym
w kieszeń moją kratkowaną
słowo niezapisane wpadło
zagnieździło się
i zaintrygowało
a ja tylko
zwykłym "bardzo mi się podoba" przecież jestem

25 kwi 2011

Bratnie samospalenie

zadymiony duszący się pokój
pełen rozproszonych snów i toksycznych złości
zniż się
znajdź podłogę
mawiają że tak przetrwasz
spróbuj wypić wody oceanu nim zatoniesz
bez zakrztuszenia się

nic nie trwa
prócz zielonego zapachu
ognia który powala skały
ostatnim swym tchnieniem
nic prócz ducha dymu i prochów
sylwetki tego co było
nie jest na tyle realne
by dotknąć i zbadać
rozczarowanie przemija
jako podjęta próba ogarnięcia
tego co mogło było być

Fascynacja

czas proporcjonalnie
w nas się różni
każdy dzień nadaje
nowy kolor i znaczenie
łżemy jak psy naszymi dłońmi
spijamy się w nawyku
którym jesteś
i smakujesz wspomnieniem
pomarańczy
kwaśno-słodkiej jednocześnie

jesteś wciąż zafascynowana
swoim pięknem
zarówno jak i nigdy nie byłem w stanie
przełknąć twoich ust

dlaczego

niemożliwość wytłumaczenia
zrozumiem
jeśli nie zrozumiem
zbyt możliwie się wytłumaczyłaś

tak czy inaczej
wszystko sprowadza się do tego samego
tej samej ciebie
tego samego mnie
tych samych nawyków

22 kwi 2011

Chaotyczna nieprzewidywalność przeznaczenia

Słońce skryło się za linią widnokręgu, gdzieś pomiędzy drzewami a ptakami gnającymi w im tylko znanym kierunku. Żar na chwilę przestał lać się z nieba. Michał podniósł głowę znad książki. Jego oczy ogarnęły przedział pociągu relacji Szczecin - Przemyśl, którym podróżował od godziny. Po jego lewej stronie siedział ewenement, tak zwany metalowiec, w koszulce z nazwą zespołu wypisaną growlem, rzadką bródką, składającą się z kilku włosów, którą przeczesywał z namaszczeniem, jakby czarodziej, co potęgował jeszcze kapelusz, oczywiście czarny i kowbojski, na jego głowie. Co chwila coś do siebie pod nosem mamrotał, zapewne jakieś mantry szatanistyczne, jak mniemał Michał. Tuż na przeciw ewenementu, siedziała monstrualnych rozmiarów kobieta, czytająca z istnym podnieceniem gazetę, najprawdopodobniej jakiś poradnik dla singli.
Michał odwrócił wzrok od tego niezbyt ciekawego widoku i przed jego oczyma pojawiła się całkiem przyjemna dla oczu kobietka. Była szczupła. Jej jasne, rude włosy, opadały do połowy jej ramion. Na nosie miała lekkie oprawki, jej oczy, usta i nos, malowały się wyraźnie na skropionej lekkimi piegami twarzy. Ubrana była w białą bluzkę, pod którą rysował się stanik otulający jej piersi. Jej zgrabne nogi opięte były ciemnymi dżinsami. Całość uwieńczona była grubym, czarnym paskiem u spodni i kolczykami kolory młodej trawy. Nie wiedział jak długo się jej przyglądał, jednak zdał sobie nagle sprawę, że i ona przygląda się jemu. Z lekkim uśmiechem malującym się na wąskich ustach wpatrywała się prosto w jego oczy, ciekawa widać jego reakcji. Gdy tylko obserwator zauważył, że jest jednocześnie obserwowanym, że wzrok jego ofiary jest jednocześnie wzrokiem zdobywcy, lekko się speszył, ale nie dał za wygraną. Uśmiechnął się szczerze do niej, spojrzał jej głęboko w oczy i teraz znów był zdobywcą, znów on kontrolował sytuację. Policzki rudowłosej pokryły się różem zawstydzenia, roześmiała się w sposób który sprawił, że Michał chciał słuchać i słuchać tego śmiechu i nigdy go nie zapomnieć. Chwilę jeszcze wymieniali uśmiechy, spojrzenia i gesty, ona sponad czasopisma dla kobiet, on spomiędzy kart opowieści Cortazara, kiedy w końcu zdobywca zrobił krok naprzód.
- Tak sobie myślę, skoro już uśmiechamy się do siebie nawzajem, może mógłbym chociaż poznać Twoje imię? Ja jestem Michał.
Tu wyciągnął rękę, którą podał jej zdecydowanym gestem jako ogólnie rozumiany gest przywitania. Ona, lekko nieśmiało włożyła swoją chłodną dłoń w pomiędzy jego palce, jego opuszki zetknęły się z jej gładką skórą, ujął jej dłoń i spojrzał jej w oczy. Nie spodziewał się takiej reakcji, tak jak nikt w przedziale, całym pociągu ani na peronie, który nagle wyłonił się za oknem pociągu i dał o sobie znać gwarem, trajkotem i morzem spoconych ciał z plecakami. 
Rudowłosa wykonała czynność, która wprawiła Michała jednocześnie w zakłopotanie, podniecenie, zaciekawienie, konsternację i masę innych odczuć i uczuć, których był bardziej lub mniej świadom. Jak gdyby nigdy nic, zmieniła swoje położenie, jej ciało lekko, jakby zupełnie naturalnie, przeniosło się w locie ponad ziemią, ponad szynami, ponad podłogą pociągu i wylądowało ponad fotelami tuż obok Michała. Ten, lekko wystraszony i zaskoczony całą sytuacją, najpierw odsunął się, bojąc się, jak boi się podświadomie każdy człowiek posiadający jakikolwiek instynkt samozachowawczy, ale tuż po chwili, uzmysławiając sobie, że nic mu nie grozi, powrócił do poprzedniej pozycji, cały czas trzymając w swojej dłoni jej dłoń, cały czas wpatrując się w jej oczy, usta, czoło, nos, uszy, włosy, szyję, zęby, piegi, brodę, policzki, brwi, ramiona, nie wiedział co powiedzieć. Nie wiedział jak się poruszyć, żeby nie zniszczyć tej chwili, tej jakże zaskakującej, ale i przeraźliwie radosnej chwili, bo oto, jak się okazało, przyglądała mu się ona od jakiegoś już czasu, dokładniej od momentu, w którym znalazła się w przedziale tuż naprzeciw niego, a było to u początku ich wspólnej, acz z osobna zaczętej, podróży, w Poznaniu.
- Nie pamiętasz mnie? - spytała. - Nie byłam pewna czy to ty, ale teraz już wiem, zmyliła mnie fryzura, poznaliśmy się w...
Teraz wszystko stanęło mu przed oczyma, jakby to było dzisiaj. Jakby tyle co wysiadł z tramwaju, szedł ulicą prowadzącą ku Staremu Rynkowi i śmiał się, uśmiechał. Teraz osłupiał. Jedyne co wydobyło się z jego ust, to niemy odgłos, jakby świszczenia niezassanego w płuca powietrza. Ależ tak, to ta sama Weronika, która wpadła na niego w tramwaju poniesiona impetem hamowania. To ta sama, która dała mu swój numer i chciała żeby zadzwonił. A on? On nie zadzwonił. Miotając się pomiędzy sobą samym a drzwiami, nie zadzwonił. Ale teraz jest tutaj. On i ona, ona blisko tak bardzo, blisko, jak nie wyobrażał sobie, że mogłaby być tak blisko.
kolaż Marty Furtak
- Myślałam dużo o tobie, odkąd się poznaliśmy, - tu uśmiechnęła się z lekką ironią, - szkoda że nie zadzwoniłeś, ale teraz już jesteś, widzę cię, pamiętam, i jeszcze Cortazar w twojej dłoni, kartkowany z takim namaszczeniem... Michale, bardzo mnie wtedy w tramwaju zaintrygowałeś, bardzo byłam ciebie ciekawa i dalej jestem i jeśli tylko ty jesteś, to ja... Ja nie boję się zrobić z siebie idiotki, już przyskoczyłam do ciebie i widzę twoje zdziwienie, ale wiem, czuję, że mnie nie wyśmiejesz, nie odepchniesz...
Michał nieśmiało przysunął się bliżej, wolną rękę skierował ku jej twarzy i zaczął palcami muskać jej powierzchnię. Jednocześnie próbując cokolwiek z siebie wydusić. Kiedy zbliżył się dłonią do jej ust, spojrzał jej w oczy i pocałował ją. Zawirował cały pociąg, szyny się powyginały a żar słońca już wcale takim żarem nie był. Wręcz zmalał przy tym co czuł Michał... Potem słowa, słowa, słowa, potok słów, jakby niekończący się potok słów od M do W.
Wysiadła we Wrocławiu. Zostawiła mu swój numer raz jeszcze. Nie chciał żeby wychodziła z pociągu. Bał się, że to sen.
- Damy radę, i już nie zrobię tego złego wyboru. Będę głupi i szalony dla ciebie. Bo chcę Cię poznać moja kronopio.
Powiedział do niej na pożegnanie. Odmachał ją przez okno, na zapełnionym ludźmi peronie. W głowie już miał scenariusze i plany. A to dopiero za dni kilka... Ewenement i gruba kobieta w oniemieniu i z rozwartymi ustami wpatrywali się w Michała, a on nie mógł przestać promienieć szczęściem. Choć w jego głowie budował się już strach. Bał się, że będzie musiał wybierać.

20 kwi 2011

Mała armia (dla Madlenn)

jestem nie
z pacyfą na sercu
chwytam światło w obiektyw
i pachnę pianką wella
punki w pępku
wmawiają mojej matce
że gubię się w jazgocie
i nie rozumiem matmy

a ja tylko
mam zielone włosy niebo kłujące
żółte glany w kwiatki
fioletowo w głowie
pod czerwonym kapeluszem
maluję usta
krwawą szminką
i szukam siebie
na cały regulator

jestem
wibracją armii maleńkiej
cętkowaną biedronką
w prążki
jestem sobą

Kryzys wieku średniego

jesteś na muchy lep
do ciebie lgnę
kiedy się budzę
myśli moje skupiają się w tobie
i świat jest za mały
by pomieścić myśli
wylewają się
na włosy które ściąłem przedwczoraj

zacząłem patrzeć twoimi oczami
drzwi wyważone i nie ma już tajemnic
więc posłuchaj
jestem teraz
wszechwiedzącym małym dzieckiem
niewinnym i niepełnosprawnym
uroczym jak bajka
słodkim i kuszącym jak cukierek
przytul i pocałuj
potem
podetrzyj mi tyłek
sam nie potrafię
masz szczęście że jestem

mówi się kocham
bo chce się odzewu
mam nadzieję
nigdy nie odejdziesz
kto wtedy usłyszałby mój krzyk

14 kwi 2011

Nie-Parzystość (dla Madlenn)

spojrzałem w nieparzystość nieba
po którym sunęły nieparzyście samoloty
tuż poniżej jednego nieparzystego słońca
promieniującego na jedną ziemię

pomyślałem
po co mi dwoje oczu
dwoje ramion do okrywania ciebie
dwoje stóp do zmiany pozycji
dwoje płuc by wdychać niepokój
dwie dziurki w nosie

i po co my dwoje

nie zrozumiałaś
że chciałem cię o rękę prosić
spojrzałaś na mnie
jak pies patrzy na kota
twoja parzystość niesymetryczna
językiem ciała wysłała mi wiadomość
i wiem że dziś obiad będzie

nieparzysty
(Madlenn)

12 kwi 2011

Niemożliwość II

Doniczka leży
i jest wrzask
nieposkromiony.

Przez nasze myśli
niesie się po klatce schodowej.
Puka do naszych drzwi,
wynosi szpargały
i wyrzuca kwiatki przez okno.

Potem wali
w drzwi sąsiada.
Ten,
niby niczego nie świadomy,
skurczybyk spod piętnastki,
zgarnia w spodnie bez gumki
i już
już pożera wzrokiem zbereźnym

mnie
i
ciebie

tutaj.

A my,
tak jakby wszystko nagle stanęło,
jakby było piękne lato,
środek lata
i czas nie płynie,
jakby pies zaczął kumać

i schnę tu tak
bez ciebie widoku
i dotyku.

Mówisz:
skończył się dzisiaj krem do rąk.

Niemożliwość

Określamy nasze położenie.
Niech to będzie:

klatka schodowa,

zatęchła od dymu papierosów.

Sąsiad.
Tyle co skończył kopcić.
Plotek mu się zachciało,
zaraz zejdzie mu woda z kolana,
więc wyszedł
przez judasza zerka
w stronę prawą,
zarówno jak i lewą ręką
drapiąc się po brodzie.

A my, czyli:
ty w sukience i rajstopach obojętnych dziś jakichś;
ja w przetartych włosach i dżinsach nieuczesanych
i ładny dzień,
więc sobie spacerujemy
pomiędzy dymem smrodu papierosowego
a wczorajszą kłótnią niedojedzoną
i tak nam jakoś

słabo chwilowo,

więc piszemy do siebie
w jakiś tam sposób
nie będąc sobie wiernymi,
a jeżeli chodzi o mnie
to ja się odwracam
do bladej ściany.

I zaraz rozpłyniemy się
w tym dymie
nie będąc sobie wiernymi,
a jeżeli o mnie chodzi,
to ja już skończyłem
i tak już będzie.

11 kwi 2011

Ale syf

wracam po nocy
by wyjechać przed świtem
czekałem
aż się poruszysz
albo zadrżysz
tyle co nic
a ty nic właśnie
niepokornie zawrócona w głowie

wpuszczony w maliny
zostałem
w letni dzień
dzień ma zanadto
co ma
więc mrugam
w zbyt długo
zachodzące słońce
wytatuowane na tafli
twojego oka prawego
zarówno jak i lewego

ale syf
ale syf
i nie chce się
być ani pić

7 kwi 2011

Jeden z błędów tego świata

mówisz
ładnie ci w nowej fryzurze
a ja
mógłbym być
gorylem obrośniętym
albo wrednym suczym synem
albo na marginesie kurduplem
co to był kiedyś mały
albo jednym z błędów tego świata
ale mój głos jest słaby
tylko odpukać i spać
i trzeba o tym mówić
a obgryzione paznokcie
to prozak co podnosi na duchu
moja demografia
daje ci to czego chcesz

Kochali się w spożywczym

kochali się w spożywczym
a okolica niosła plotki
na ladzie obok fiskalnej kasy
ich głowy splecione w iskierkach
dzieci mówią
że to latawce
i rzeczywiście wyglądają
jak latawce
trzydzieści złotych pięć groszy
będzie sobie świecić

6 kwi 2011

W niedzielę to tak bardziej

nie pomyślę o tym
bo jak myślę
to krew zalewa
i odechciewa mi się myśleć
otworzyłem wszystkie okna
i czekałem na ciebie
do białego rana
okno w pralni
jeszcze się świeci
że wydawać by się mogło
iż w środku
mieszkają aniołowie
koty znowu przyjdą
pamiętam pamiętam
i
zapomnę zapomnę

Syreny

teraz to nawet
wyją wszystkie syreny
wszystkie syreny
w tym mieście
unoszą się czarne dymy
Lech zimny
a ja to już w ogóle
szkoda gadać
w dodatku
ten tramwaj
zbyt gwałtownie hamuje
i nie w tę stronę
a ty padasz na mnie znienacka
chciałem się nachapać
przyznaję
i płaczą
wszystkie
syreny

5 kwi 2011

z oczu łzy płynęły gęsto

jak bez płuc byłem z płucami
cały w szramach – krwią zbrukany
kładłem dłonie na twym sercu
z oczu łzy płynęły gęsto

już wiedziałem – nic tu po mnie
wszystkie sny gdzieś spakowałem
bo od dawna jestem na dnie
prawie wszystko zapomniałem

jak bez ust byłem z ustami
cały w szramach – krwią zbrukany
kładłem dłonie na twym sercu
z oczu łzy płynęły gęsto

śliczna gwiazda twoich oczu
dziś jaśnieje na mym niebie
zrobię tak bym nic nie poczuł
raz ostatni widzę ciebie

a ty siedzisz niewzruszona
pęk irysów trzymasz w dłoni
na twej głowie jest korona
u stóp twoich stado koni

jak bez płuc byłem z płucami
cały w szramach – krwią zbrukany
kładę dłonie na mym sercu
z oczu łzy płynęły gęsto

(Damianowi)

***

Świat jest piękny. Lecę sobie wysoko. Szybuję, opadam, zwalniam. A teraz szybko w górę. Co za uczucie. Powiew powietrza i znów pikuję w dół.

Ciemność...

- Mamo!!! - Mały Jack krzyknął z całych sił.
- Słucham cię synku.
- Zabiłem robaka!

Uciekam

są dni
kiedy mam tremę
przed miłością
jak przed kartkówką
z trygonometrii
dziś jest taki dzień

ubieram uczucia
w słowa
składam
w równe linijki
piszę wiersz:

mały niepozorny
robaczek
pełznie w moją stronę
ma kartkę
z napisem KOCHAM
kochaj
ja uciekam

boże
ty wiesz
ja
mam lęk wysokości
przestrzeni
i klaustrofobię
ale najbardziej
boję się zostać tu sama
(Natalii)

Szukam ciebie

z tobą
można tylko w dali
zniknąć cicho
ja nie umiem znikać
usta maluję krwistą szminką
czy teraz
wydaję ci się dorosła?

jestem tylko dzieckiem
na deskorolce
i z warstwą szminki na ustach

znowu
krople deszczu na szybie
przypominają mi
jak bardzo jestem samotna

pod poduszkę chowam
nasze wspólne chwile
pachnące bzem
żeby wyśnić ciebie

nie jadam rodzynek
płaczę na wiadomościach
chwytam światło w obiektyw
i szukam ciebie
(Natalii)

3 kwi 2011

Kij w mrowisko

jeszcze jeden mocny ruch
i najeźdźca zdobywa miasto
bez żadnego oporu
ze strony niczego nie podejrzewających
mieszkańców

komunistyczna defilada przetoczyła się
gromkim potokiem przez bramy miasta
czyszcząc powierzchnie gładkie
zdzierając naskórek ze ścianek
zostawiając czerwone ślady na prześcieradle

błędna kalkulacja w oka mgnieniu
sprawiła iż komitet centralny
wraz z ośrodkiem dowodzenia
zdecydowali że różowe pomidory
w tym okresie zburzą spokój
a stosunek nieprzerwanie dojdzie do skutku
i zburzy zbudowane na skale domki