20 wrz 2012

Dziś



Stoi na balkonie. Był przekonany, że będzie zachmurzone, deszcz i grzmoty. Szekspirjańska pogoda - źle się dzieje w państwie duńskim. Życie jednak nigdy nie toczyło się tak, jak je sobie planował. Dzisiejsza, nie pasująca do pory roku pogoda, była finalnym kopem w tyłek od świata, którym tak gardził.
W jego głowie dzień był ponury. W tle grałaby orkiestra smyczkowa, coś niekonwencjonalnego, z crescendo w najważniejszym momencie. Miał zamiar poczekać na inny dzień, ale już napisał notatkę, a pokój w hotelu był opłacony tylko do 26 maja.
Nie było sensu opóźniać nieuchronnego. Mimo to, coś zdawało się być nie tak. Ta chwila, o której tak długo śnił, ta chwila, którą odgrywał w głowie raz za razem, nie zgadzała się z kinowym arcydziełem jego śmierci, który nakręcił w swoim umyśle. Było zbyt jasno, zbyt spokojnie, ta radość unosząca się w powietrzu wokół niego. Chciał, żeby ten dzień niósł w sobie tylko tragedię.
Wpatruje się w kanał, próbując zrozumieć, dlaczego dzisiaj jest inne niż wczoraj. Delikatne dźwięki jazzu sączą się z nurtem wody. Łódź przepływa w oddali, rozpoznaje na jej pokładzie ledwo dostrzegalną postać grającą na saksofonie. Nienawidził jazzu - to rodzaj muzyki, przy którym można się zabić.
Inny dźwięk dochodzi do jego uszu. Nosowy głos chłopca. Widzi mężczyznę i dziecko idących wzdłuż kanału. Chłopiec naśladuje saksofon, chichocząc, gdy próbuje odegrać na nosie "Air Sax.
Uderza go wspomnienie. Marek, jego Marek. Czy on kiedyś? Czy on aby nie? Nie. Chwyta się wspomnień, jak tonący brzytwy. Ale jednak był dzień, kiedy szedł z nim wzdłuż kanału. Marek miał tylko cztery lata, śpiewałby. Kolejne wspomnienie wbija się na pierwszy plan, ale zanim w całości zdąży się wyłonić, odgania je, wpycha głęboko w czeluście pamięci. Nie, to nie miało nic wspólnego z wypadkiem. Czy to nie było na długo zanim Marek wpadł? Czy tego samego dnia ktoś nie grał jazzu, jak dziś?
Ojciec odwraca się na wołanie sąsiada. Chłopczyk, zaznawszy wolności w promieniach słońca, biegnie udając pszczołę ku wodzie.
To znowu się dzieje. Marek. Jego Mareczek. Wybiega z balkonu, widzi przed oczyma jak każda chwila rozkłada się przed nim, kiedy wybiega z pokoju i wręcz zlatuje po schodach. Marek znajduje patyk. Coś w wodzie go zainteresowało. Chce to dotknąć tym patykiem. Ale patyk nie jest wystarczająco długi. Przechyla się i...
Jest przy kanale, ale dziecka już tam nie ma. Słyszy krzyk ojca.
Tym razem zdąży. Tym razem uratuje chłopca. Tym razem uratuje Mareczka.
Nurkuje w ciemnej, mulistej wodzie i łapie delikatną dłoń wystraszonego dzieciaka.
Tak, dzisiaj było inaczej.

19 wrz 2012

Granie

Magda nigdy nie rozumiała fascynacji grami komputerowymi, wydzierała się na Kamila
- Ile jeszcze godzin tam spędzisz, nie mógłbyś usiąść ze mną i porozmaiwać, spędzić razem trochę czasu?! Nie widziałam cię od poniedziałku, a ty wolisz zabijać cholernych obcych!
Westchnął i wylogował się, odwrócił w kierunku Magdy i wtulił w siebie jej marsową twarz, założone ramiona, przyspieszony oddech, prychanie, zupełnie jakby stała się smoczycą.
Nigdy nie rozumiała, chciał, żeby z nim zagrała, mówił że ją nauczy.
- Madziu, zobaczysz jakie to fajne, możemy grać razem, pomogę ci ustawić awatara i nauczę, czego trzeba, zrobimy to razem.
- Zgłupłeś doszczętnie, myślisz że jestem bezmózga? To nie istnieje, ktokolwiek sądzi, że to istnieje, ma nierówno pod sufitem. - odwróciła się i jak burza wypadła z pokoju. Tak rozpoczął się kolejny cichy weekend.
Wszystko poszło nie tak, ale czy to aby na pewno gry komputerowe, czy może było coś jeszcze, jakieś głębsze rozczarowanie. Wyłączył komputer i wsunął się pod kołdrę, "A co mi tam, nie zrobiłem niczego złego, dlaczego nie może dać na wstrzymanie?", pomyślał.
Kiedy się obudzł, było jeszcze ciemno, żaluzje spuszczone, a wzgórek obok niego lekko chrapał, nie wiedział kiedy przyszła do łóżka, ale położyła pomiędzy nich poduszkę, żeby tylko nie doszło do kontaktu. Zasmuciło go to i nie wiedział, jak sobie z tym poradzić. Wspomniał początki, śmiechy i żarty, seks, cudowny, regularny seks. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz dała się zapomnieć w dobrym pieprzeniu.
Wyśliznął się spod kołdry, wziął koc z krzesła przy oknie i poszedł do pokoju dziennego. Włączył komputer, zalogował się i zaczął gry wojenne.
Nowa postać - klik.
Mężczyzna czy kobieta - kobieta - klik, klik za klikiem, przez włosy Magdy, jej budowę ciała, coś na wzór jej twarzy i jej uśmiech.
Nawet się udało, nie była to ona, ale chociaż jej namiastka. Dobra, dodał jej trochę tu i ówdzie, a włosy były dłuższe, ale podobało mu się to dzieło. Ekran był bardzo rozświetlony, bardziej niż pamiętał, żeby ustawiał. Zaczął mrugać i tracić ostrość, a może to wina łez, które wstrzymywał. Mała, emferyczna Magda uczepiła się koniuszka jego serca, które pamiętało jego żonę z czasów, kiedy jeszcze była mu przyjaciółką. Sięgnął ku ekranowi i dotknął delikanie opuszkami palców połyskujący obraz. No chodź Madziu, zagraj ze mną, wymamrotał. Jego wyciszone słowa zmieniły się w westchnienie, a następnie wyszczerzył się, chwytając jej wirtualną dłoń.
- Kamil, Kamil, gdzie jesteś, do cholery! Chyba nie grasz o tej porze, co? Zostawiłeś komputer włączony, ty durniu.
Wyłączyła zasilanie, nie włączywszy wcześniej ekranu, nie spojrzawszy w piksele, nie widziała, po prostu nie widziała i nigdy nie mogła zrozumieć jak mógł tak po prostu sobie pójść i ją zostawić, pójść, nie zostawiając nawet listu. Ale przede wszystkim, nie mogła uwierzyć, że zostawił swój cholerny komputer.