umieram ginę i niknę
w swojej nieokiełznanej pożądliwości
na światło żarówki nie wystawiana
gniecie się we mnie
i skomle jak pies zbity kablem
niepocieszenie niezaspokojone
umierające śmiercią naturalną
w czasie poza czasem
bezrozumnie wydmuchiwane
lekkie jak bańki mydlane
w głowie mojej pustej
bo nawet myśli wyległy na włosy
obawiając się zakażenia infekcji schizmy
spowodowanych bliskim kontaktem z najeźdźcą
pożądliwością syczącą spazmami
plującą na prawo i lewo feromonami
o które sam siebie potykam
i dołki pod sobą kopię
tarmosząc się na łóżku
zasypanym czerwonymi pigułkami
moje słowa głupcze skażą mnie na wieczną śmierć
osądzę się sam w sobie
na przekór wypluwając z siebie samego siebie
moje własne ja które mogłoby się stać
moim czasem poza mną ze mnie wyplutym
wysnutym jak słowa zapisane na maszynie
które mszczą się na mnie
na sprzedaż od stóp do głów
to co ze mną co przede mną co teraz
co wymyśliłem w pocie czoła
i porzuciłem wtarłem w pościel kolejny raz
brakuje mi tchu
umarłem zginąłem i zniknąłem
w swojej nieokiełznanej pożądliwości
która jest jednak okiełznana
już nie gniecie się we mnie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz