10 cze 2012

Róże



Plastikowy pojemnik na spinacze zawieszony na zagiętym gwoździu u pnia starego wiązu, od którego biegnie sznur na pranie na długość ogrodu. Wznosząc twarz ku słońcu, wdycha wiatr niosący z sobą rychły deszcz i wiesza na sznurze szare koszulki, spodnie, bieliznę i skarpety. Ubranie robocze mężczyzny. Mężczyzny, którego poślubiła.

Jej kciuk zahacza o krzak róży, klnie, ssie krew i kopie krzak w przypływie irytacji. Trzeba go przyciąć.
Niedługo wróci, zawsze tak mówi. Stało się to jak jakiś rodzaj mantry, ale ona wie, że nie będzie się spieszył, pewnie zatrzyma się na kufel dla ugaszenia pragnienia.
Powietrze było suche, gorące; zaduch, który powinien się skończyć. Mokro pod pachami; nie przejmuje się tym, nikt jej nie ogląda. Wyciera czoło o fartuch idąc powoli, wręcz apatycznie. Ogląda martwe rośliny i zapuszczone krzaczyska. Ta susza musi się skończyć. Tylko róże rosną na tej przeklętej ziemi, czerpiąc energię, której brak w innych zakątkach ogrodu. Brak pielęgnacji wydaje się nie robić na nich wrażenia, gdyż rok w rok niezmiennie kwitną.
Leniwy pies podnosi się ociężale, liżąc wyciągnięte palce u łap, kiedy przechodzi obok niego by usiąść w wygodnym fotelu z pikowanym siedziskiem i o trzcinowych biegunach.
Były dwa, ale rzadko są oboje, a on woli stać, wpatrując się w niekończącą się perspektywę biegnącą łukiem ku Dundee Law zanim nie runie w chłodny cień dalekiego ujścia rzeki Tay.
Dzieci pływają, i mimo że poziom wody drastycznie opadł, huśtają się na linie i rzucają w rzeczną toń. Przeraża ją to i nie może dłużej patrzeć, wiedząc, że jest to igranie z losem – tego rodzaju, który przemienia się w rodzaj rytuału inicjacji, kiedy kończą siedemnaście lat, a samochody i dziewczyny są ich szaleństwem.
Przyjaciele próbują namówić ją, żeby dołączyła do nich, przecież mają tyle wspólnego ze sobą, ale jakoś ją to nie pociąga i nie da się przekonać. Dzieci zajmują jej cały czas, a on – czasami trudno jej w tym żyć. Niewiele trzeba, żeby przypomniała sobie jak to było, kiedy świat był młody. Trudno uwierzyć, że kiedyś było tak dobrze.
Głęboki bezruch przepełnia dzień, coś nie dającego się określić. Nawet droga zdaje się być cicha, wręcz jak jeden z tych niezmąconych poranków zanim dzieci się obudzą, a ona ma czas dla siebie zanim wszyscy czegoś od niej będą chcieli, prosząc, pchając, ciągnąc, grając jej na nerwach.
Myśli o wyrwaniu się z fotela, ale potworny skwar sprawia, że jej powieki stają się coraz cięższe. Przypomina sobie babcię skuloną w bujanym fotelu, opowiadającą historie, które w umyśle młodej dziewczyny sprawiały wrażenie, że babcia jest z wiekowa, teraz ona sama sięga tego wieku...
Historie, które zna, są zbyt młode, zbyt realne; kiedyś nie było tak łatwo. Było zmaganie z ruszeniem firmy z miejsca, a po drodze problem za problemem. Dzieci rodziły się w większych przerwach, ale nigdy nie miała chęci ograniczyć wielkość rodziny, a wszystkie kawałki, z niewyobrażalną gracją tworzyły spójną całość.
Budzi się gwałtownie, przywrócona do świadomości przez dźwięk odległej syreny. Nienawidzi tego dźwięku – zwiastuje czyjeś nieszczęście; w drodze do szpitala, albo w kierunku więzienia.
Pies drzemie u jej stóp, pranie trzepocze leniwie na ospałym wietrze, a wysoko w górze, samotny ptak kołuje, zapewne wypatruje padliny. Spragniona, unosi szklankę do ust, lód się całkowicie stopił; ręce i nogi miękną pod dotykiem bawełny i w smaku ginu.
Przyćmiona, drapie się po stopie. Twarda skóra, musi użyć pumeksu – a on gdzie on się podziewa? Mówił, że niebawem wróci.
Myśli o zatelefonowaniu – ale do kogo zadzwoni? Pub, sklep z częściami do samochodów, gdzie przesiaduje jego kumpel Andy, klub z bilardem, gdzie dziewczyna z kilkunastoma kolczykami w prawym uchu zbiera zakłady i nabija w butelkę każdego, kto jest na tyle głupi, żeby stawić jej czoła?
Dlaczego dzwonić – przerywać jego przyjemności. Czy mężczyzna nie może mieć kilku godzin dla siebie bez zamartwiającej się żony? Na pewno nie ma żadnej na boku, o tym była przekonana. Tego nie byłby w stanie ukryć.
Gorąco; może udałoby jej się przekonać go, żeby poszli po zmierzchu wykąpać się nago w rzece?
Kiedy byli młodsi, często pozwalali sobie na takie szaleństwa, a takie rzeczy nie powinny się nigdy skończyć. Nikt ich nie zobaczy, ale tak czy inaczej...
Wie, że nie da się go namówić. Nie ma już takiej energii jak kiedyś, a jego pożądanie rzadko równa się jej. Jeśli poszłaby sama... co to za zabawa – tylko kąpiel w promieniach księżyca. Nękana i gryziona przez komary, uważająca na stłuczone szkło na dnie rzeki. Zostanie w domu. Wypije kilka piw i jej zaproponuje to samo, a ona się zgodzi, i w pewnym momencie, jedno albo drugie zaśnie. Rozbudzi się, kiedy zacznie się chrapanie.
Gdyby jego namiętność się rozbudziła... Uśmiecha się, patrząc w niebo. Może jednak nie będzie padało. Pranie pewnie już wyschło, idzie ku sznurowi i sprawdza ubrania – jeszcze nie, nie całkiem suche. Dobre do prasowania.
Kątem oka zauważa radiowóz toczący się ku jej domowi i zdaje sobie sprawę, że sama biegnie ku niemu. Słowa wylatują z jej ust, ale wyraz twarzy policjanta się nie zmienia, pada więc na kolana.
Dlaczego teraz, o Boże, dlaczego teraz? Cała energia uleciała jej z ciała, wznosi oczy, ale zamiast patrzeć w twarz policjanta, jej wzrok ucieka gdzieś wyżej i nie słyszy ani jednego jego słowa. Znów opada, wpatruje się w buty. Czarne buty, świecące w skwarze. Pot na jego czole. Co on powiedział, do cholery, co on powiedział?

1 komentarz:

  1. Znowu to zrobiłeś, znowu muszę wyobrażać sobie, co będzie dalej...


    Uwielbiam to!

    K.

    OdpowiedzUsuń