17 cze 2012

Plan B



Ulica była całkowicie rozmyta. Krople deszczu przemakały przez płyty chodnika, całkowicie zmywając w powierzchnię ziemi kurz, pył i opadłe liście. Wszystko zmyte w jedną całość, wszystko zmieszane w ponadczasowej mierze węgla, z zanikającymi śladami stanowiącymi jedyny namacalny dowód jakiegokolwiek istnienia. Coś, jak jej życie, coś jak to, przez co przeszła, co nigdy do końca się nie zmyje. Wewnętrzna plama, jak cierpienie, złożona z maleńkich, ale wciąż obecnych ułamków bólu, żalu i umysłowego cierpienia.

Patrzyła przez szybę, poczucie bezpieczeństwa, czoło przyciśnięte do szkła, przyjemny chłód, od czasu do czasu przyciskała do szyby policzek, jakby chciała by ta zewnętrzna rzeczywistość w nią weszła i zbudziła ją w realność, przywróciła do życia, przyniosła jej ukojenie od całego bólu, od straty przez jaką przeszła.
Kiedy była dzieckiem, kiedy była młoda i impulsywna, zwykła biegać w deszczu. Tańczyła ekstatycznie, przemakając do suchej nitki i nie przejmując się zakazami matki, czy strużkami deszczu biegnącymi po szyi za koszulę, wpadającymi jej w oczy, i śmiała się z czystego szczęścia, szaleńcza błogość. Śmiejąc się i śmiejąc, odgarniając włosy z twarzy, patrząc na matkę która wykładała jej swoje obawy, widząc jak matka patrzy na nią z bezpiecznego, suchego miejsca, miejsca w jakim ona się teraz znajduje, w którym nic nie mogło jej zrobić krzywdy. Suche policzki jej matki, krucha skóra, ta niedbała energia, która pozwalała jej biegać czy tańczyć, śpiewać czy wydobywać z gardła wysokie dźwięki. A matka wolała stać i czekać, stać i czekać, trudno było powiedzieć, że to jej matka.
Boże, trudno było uwierzyć, by jej matka kiedykolwiek się z kimś kochała, kiedykolwiek czuła się wewnętrznie zdobyta, kiedykolwiek czuła zmysłowy dotyk dłoni mężczyzny, kiedykolwiek wiedziała jak to jest krzyczeć i tracić zmysły.
A teraz, ona była właśnie jak jej matka, wydoroślała, zniszczona przez konsekwencje samotnego, beztroskiego życia. Już nie żyła, nie była w stanie znieść tępych agonii bólu i ekstazy. Teraz tylko łzy, strużkami kiedyś wyznaczonymi przez krople deszczu, spływały po jej policzkach kiedy uprzytomniła sobie, że jest przyciśnięta do szyby. Zobaczyła się tak zwykłą i nieszczęśliwą, zupełnie jak postrzegała swoją matkę.
Odwracając się od okna, nie mogła już znieść tej rzeczywistości, ale ta rzeczywistość istniała, a jej płytki oddech zdradził całkowity brak energii czy entuzjazmu, tak potrzebnych, by wyrwać ją poza miejsce, w którym się znajdowała.
Odszedł i już nie wróci. Popchnęła go za daleko, za bardzo zagrała na jego cierpliwości. Musiał się złamać. Jej język nigdy nie stracił swojej zaciętości, nawet kiedy wiedziała jak sobie szkodzi, ale nie mogła powstrzymać tego jadu, który się z niej wydobywał. Teraz wszystkiego nienawidziła, szczególnie swojego życia - szczególnie siebie samej w życiu, które życiem nie było, zaledwie egzystencją. Chciała, żeby on wrócił. Nie tylko dlatego, że był jej mężczyzną. Chciała, by wrócił, by znów poczuć ten ogrom szacunku, opieki, odpowiedzialności, ciepła, które jedna osoba może przekazać drugiej. Czuć wewnętrzne zwycięstwo - to uczucie, które nie ma miary zysku czy straty, przegranej, czy remisu - to nie ma znaczenia, w rzeczywistości jest to oddanie wszystkiego, dla tego podświadomego zachwiania szarej rzeczywistości.
Chciała, by wrócił - choćby żeby upaść na kolana i go przeprosić. Chciała, by wrócił, by znów czuć, że żyje, by mieć jego ciało tuż przy swoim, smakować słoną teksturę jego twarzy, ciepło języka, wdychać jego delikatny zapach, wpatrywać się w jego oczy, zaślepione miłością i uśmiechać się.
Boże, ileż by oddała, by móc się znów śmiać?
Piotruś obudził się, płacząc, najprawdopodobniej zmoczył łóżko. Ukoiła go, mimo że w sobie nie czuła żadnego ukojenia, zmieniła mokrą piżamę, nałożyła na niego świeżą, przebrała łóżko, odwracając materac na drugą stronę. Pomogła synkowi ułożyć się na nowo do snu, z powrotem do delikatności i ciepła, którego mu zazdrościła, a w którym nie była w stanie sama się umieścić, pogłaskała go po włosach i ułożyła dłoń na jego czole, pozwalając mu się uspokoić i wyzbyć się niepokoju, który się w nim nagromadził.
To oczywiście jej wina. Wiedziała instynktownie, nienawidząc się za bycie kim jest, za bycie słabą. Chłopcy potrzebowali mocnych matek, będących w stanie kontrolować sytuację, pokazujących pewność siebie, nawet jeśli wewnętrznie się rozpadały. Zaczęła śpiewać kołysankę, którą pamiętał z czasów maleńkości, kiedy jeszcze oboje się nim zajmowali.
Po dłuższej chwili Piotruś zasnął, a ona znalazła się sam na sam ze wspomnieniami. Zadziwiającym było, że w ogóle miała wspomnienia - wszystkie te zniewagi, braki szacunku, obelgi rzucane i otrzymywane z powrotem. Po co to wszystko i do czego to doprowadziło? Nie była głupia, nawet kiedy zachowywała się jak głupiec. Nie była krową, suką, kurwą, dziwką, którymi on w nią rzucał. On nie był też przecież kretynem, skurwielem, kurewskim nudziarzem, którymi ona w niego rzucała.
Teraz to nie miało znaczenia, ani trochę.
Być samotną, było tysiąc razy gorsze niż wyzwiska - przynajmniej kiedy się kłócili, było to niejako podobne miłości. Czuło się, że są tylko jedno zdanie czy krótką ciszę od przytulenia się, kochania, leżenia obok siebie, oglądania telewizji.
Nie tak miało być. To nie tak miało przecież być.

2 komentarze:

  1. W jaki sposob Ty wszedles do mojej glowy??? Wspanialy ladunek emocji zmienionych w slowa...
    K.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jesteś... jesteś mistrzem! czytam Twoje opowiadania i nie mogę wyjść z zachwytu! i pal licho literówki czy małe błędy! wspaniale piszesz, a tym opowiadaniem... doprowadziłeś mnie do łez... dziękuję...

    Ada

    OdpowiedzUsuń