Kot i ja jesteśmy jak przeplatające się robaczki jin i jang - to jest właśnie Tao - i nie umyka mi fakt, że każdy kot, po hiszpańsku gato, zawiera w swej nazwie trzy litery z Tao, przy czym g jest jakby dziurką, jaką pozostawiają w ponczach indiańskie kobiety, ażeby dusza ich nie stała się więźniem tkaniny.
Julio Cortazar "Ostatnia runda (Nawrócenie Teodora W. Adorno)"
Zatopiony w lekturze gazety, przyniesionej mi, jak co dzień, przez
miejscowego listonosza, miłego, starszego pana z wielką,
wyświechtaną przez czas torbą, popijając chłodną już, ale
wciąż mocną kawę, usłyszałem to miauczenie, które, jeszcze
wtedy o tym nie wiedziałem, miało towarzyszyć mi do końca moich
dni. Z początku je zignorowałem, myśląc że to jeden z kocurów
sąsiada zaczyna swoje gody, albo trafił na mocniejszego od siebie
ptaka, który dotkliwie go podziobał. Nie przejmując się zbytnio
tym nagłym kocim wołaniem, powróciłem do swoich porannych rutyn, czytanie,
mycie zębów, kilka telefonów do znajomych, lub mniej znajomych mi
osób, parę chwil przy maszynie do pisania, która coraz bardziej
zarastała kurzem - ostatnio natchnienie mnie opuściło, nie
mogłem przelać na papier ani jednego konkretnego zdania, tylko
zlepki słów, literki jakby uciekający ze swych cel więźniowie - w
końcu narzucenie na siebie mojej ulubionej flaneli i wyjście na
spacer po lesie, który swoim szumem często zabierał mi resztę dnia. Tego dnia
jednak było inaczej.
Na końcu ścieżki prowadzącej od bramki do moich drzwi siedziała
ta wychudzona maleńka kocina. Przycupnięta na samym środku
ścieżki, wyglądała jakby była całkowicie wymęczona. Cała
zabrudzona, z poszarpanymi uszami, łapka przy łapce. Biały
krawacik pod czarną jak smoła szyją dodawał jej powagi, a
jednocześnie przynosił mi na myśl obraz zdesperowanego domokrążcy
odsyłanego z kwitkiem od drzwi do drzwi, jak od Kajfasza do Annasza,
nie mogącego sprzedać swoich wspaniałych środków czyszczących,
albo nad wyraz kuszących ofert wakacyjnych.
Kocina wpatrywała mi się prosto w oczy, dwa małe punkciki
migoczące w południowym słońcu na tle ciemnej zieleni moich
żywopłotów. Zawołałem ją, wystawiając jednocześnie
przymkniętą dłoń, którą odstawiłem od ust, udając że coś z
nich wyciągam, wabik na naiwne kociaki, które myślą że ręka
jest pełna wspaniałości. Przykucnąłem powoli i na zgiętych
kolanach zacząłem się delikatnie zbliżać do kociny, której
teraz zrobiło mi się żal, z której oczu mogłem jakby odczytać
niemą historię, którą chciała mi przekazać. Historię smutną,
pełną przemocy wymierzonej w jej stronę od innych kotów, nawet od
ludzi.
Kocina zaczęła poruszać swoimi nozdrzami, jakby na odległość
chciała wyczuć czy coś faktycznie mam w dłoni, nawet wstała na
wszystkie cztery łapki, przeciągnęła się, po czym zniknęła w
żywopłocie. Ten zwinny sus zatapiania się w okalającej moją
posesję zieleni napełnił mnie uczuciem zachwytu. Przechodząc
obok gęstwiny szukałem oczyma owego tajemniczego gościa, jednak
nie mogłem go już nigdzie dostrzec.
***
Kilka dni później, pogrążony w moich obowiązkach, kiedy już
prawie zapomniałem o spotkaniu na ścieżce, nagle znów usłyszałem
to samo miauczenie. Moje serce wręcz podskoczyło z radości, nie
wiedzieć czemu, brakowało mi tej nieznajomej kociej postaci.
Wyjrzałem przez okno, a kot siedział w tym samym miejscu i tej
samej pozycji co kilka dni wcześniej, ale jakby troszeczkę bliżej.
Tym razem, żeby go nie spłoszyć na tak długo, przygotowałem mu
małą ucztę. Z mojej lodówki wyciągnąłem kawałek surowego
kurczaka, pociąłem go w małe kawałeczki, na spodeczek nalałem
trochę mleka i tak przygotowany, wyszedłem delikatnie przed dom.
Położyłem dwie miski w połowie drogi między moim domem a kotem i
wycofałem się z powrotem do środka, dając kotu do zrozumienia, że
nie mam złych zamiarów. Przez okno obserwowałem tajemniczego
przybysza, który, albo która, upatrzył sobie mój właśnie dom,
moją ścieżkę i mój żywopłot na swoje podchody. Kot przez
chwilę węszył powietrze, wyczyścił kilka razy językiem swoje
poszargane futro, po czym, jakby od niechcenia, przeciągając się,
prężąc i prawie zasypiając po drodze, w końcu zbliżył się do
misek. Zaczął obchodzić je dookoła, węsząc z wysokim
natężeniem, kilka razy trzepiąc łapką w powietrzu, jakby chciał
mi powiedzieć, że takich rzeczy on nie jada, że to dla niego za
mało, że przyzwyczajony do kawiorów i grzanego mleczka, a nie
jakichś kurczaczych ochłapów dla motłochu. Podczas tego tańca
nad miskami, zauważyłem w końcu, że to kotka. Dość młoda
jeszcze, mniemałem, ale naznaczona już dotkliwie przez życie. Nie
dość że jej uszka były rozdrapane w kilku miejscach, a sierść
zabrudzona, to jeszcze zauważyłem na tyle jej głowy sporą,
zakrwawioną ranę. Patrząc na nieufność do jedzenia podsuwanego
przez ludzi, zacząłem się domyślać, że ktoś musiał ją bardzo
źle potraktować. W normalnym przypadku, kocina już dawno
pałaszowała by miski, miaucząc z zadowoleniem, może nawet
prosząc o jeszcze. Ale Maleńka była inna.
Obeszła miski kilka razy, w między czasie myjąc się językiem,
przysiadając, obserwując okolicę, zerkając na drzwi, czy czasem
nie wychodzę, po czym ni stąd ni zowąd, chlipnęła odrobinę
mleczka, porwała pierwszy lepszy kawałek mięsa i znów zniknęła
w zaroślach. Czekałem jeszcze chwilę w oknie, ale nie pokazała
się znowu tego dnia. Jedzenie, choć byłem wręcz pewien, że inne
kocury zajmą się nim pod nieobecność mojego gościa, zostawiłem
gdzie leżało, mając jednak nadzieję, że wróci i posili się
przygotowanym w pośpiechu przeze mnie posiłkiem.
***
Minął tydzień od mojego ostatniego spotkania z kotką. Już
straciłem nadzieję, że wróci, w głowie budowały mi się czarne
scenariusze, że gdzieś w leśnych gąszczach zaatakowana została
przez jakiegoś podłego kocura, albo zamknięta w którejś stodole
z nadzieją, że będzie łapać myszy i umiera z głodu, samotna,
osłabiona, kiedy to ciepłego letniego wieczoru, zostałem wyrwany z
moich rozmyślań nad kieliszkiem wiśniówki znajomym miauczeniem.
Zerwałem się na równe nogi, już chciałem skakać z radości,
biec w stronę miauczenia, uściskać kotkę, zabrać ją do domu i
głaskać napawając się jej mruczeniem, którego jeszcze nie
słyszałem, ale które to w mojej głowie rozbrzmiewało mocno i
namacalnie. Zatrzymałem się jednak w pół skoku, pamiętając, że
kotka jest płochliwa, a to dopiero jej trzecia wizyta u mnie.
Wypatrzyłem w ciemnościach dwa świetliste punkciki jej oczu,
wyznaczające jej pozycję geograficzną, po czym zniknąłem w
kuchni, żeby otworzyć dla niej puszkę kociego przysmaku, w którą
zaopatrzyłem się jeszcze tydzień temu, nałożyłem ją na,
również specjalnie dla niej zakupioną, miskę i wyniosłem ucztę
przed dom. Położyłem jedzenie przed schodami, nieco bliżej niż
ostatnio, sam schowałem się w głębi mojego ganku i obserwowałem.
Tym razem Maleńka podeszła od razu, obwąchując powietrze wokoło
siebie i patrząc na mnie nieufnie zaczęła w pośpiechu pałaszować
koci pokarm. Po skończeniu szybko oddaliła się w bezpieczną dla
niej odległość, przysiadła na ścieżce, cały czas wpatrując się
we mnie, po czym zaczęła się czyścić kocim sposobem. Trwało to
dość długo, prężyła tylne nogi, żeby dokładnie je wylizać,
czyściła swój grzbiet, ogon, przednie łapki, z taką gracją, iż
poczułem że chciałbym spędzić z tą kotką resztę moich dni.
Delikatnie wstałem z fotela, podszedłem do krańca werandy,
przykucnąłem i z uśmiechem przyglądałem się jej wieczornej
toalecie. Mimo że ona sama była czarna, nie licząc tego krawacika
pod szyją, a był już mrok, mogłem dostrzec więcej szczegółów:
jej długie wąsy, białą plamkę na tylnej lewej łapie, czerwony
język. Moje wewnątrz pchało mnie w jej kierunku, jednak
wiedziałem, że nie mogę sobie pozwolić na taki wybryk, mogłoby
to zniweczyć całą naszą znajomość, która i tak nieufnie się
zaczynała. Odczekałem aż kotka się spokojnie umyje, zamiauczy na
pożegnanie i zniknie swoim pełnym gracji sposobem w gąszczu
żywopłotu, po czym wziąłem miskę i wróciłem do środka.
Następnego poranka obudziła mnie miła niespodzianka. Na oknie
mojej sypialni siedziała Maleńka. Kiedy tylko się poruszyłem,
lekko spłoszona nagłą zmianą rzeczywistości, przygotowana do
skoku, z szeroko otwartymi oczyma i powiększonymi źrenicami,
węszyła powietrze. Obróciłem się do niej delikatnie i imitując
miauczenie moimi ustami, uśmiechnąłem się do niej, wystawiając
moją dłoń w jej kierunku. Odpowiedziała mi miauknięciem, po czym
łapką delikatnie uderzyła w szybę i zniknęła z parapetu. Kiedy
podszedłem do okna, jej już tam nie było, już zdążyła czmychnąć
przed moimi ciekawskimi oczyma w sobie znaną tylko kryjówkę.
***
Od tamtego dnia, wizyty były bardzo regularne. Rano i wieczorem
odwiedzała mnie, przerywając mi moje rutyny, domagając się
jedzenia, abo mojej uwagi i koncentracji na jej obowiązkach. Często,
kiedy wystawiałem miskę, coraz bliżej moich drzwi, po prostu
podchodziła do niej, nie jedząc jednak, przysiadała tuż obok,
patrzyła się na mnie swoimi dużymi oczyma, myła się, kilka razy
nawet położyła się na werandzie, grzejąc się w słońcu.
Któregoś dnia, postanowiłem zaryzykować. Zostawiłem drzwi do
mojego domu otwarte na przestrzał, w przedpokoju zostawiając umowną
miskę z jedzeniem, jakby łapówkę dla kotki, która za miskę
jedzenia pozwalała mi się obserwować. Zabrałem się za moje
normalne czynności. Kiedy rano nie przyszła, już myślałem że
wszystko stracone. Jednak przygotowanie obiadu przerwało mi jej
przeciągłe miauczenie. Zobaczyłem ją w drzwiach kuchni, dokładnie
obserwującą jakże nowe dla niej otoczenie. Nie chcąc jej
wystraszyć, udawałem że jej nie widzę, oddając się, z niekrytą
radością, krojeniu marchewki i panierowaniu mięsa. Nagle poczułem
jakby nieśmiałe muśnięcie mojej łydki. Spojrzałem w dół i
zobaczyłem najpiękniejszy obraz, jaki do tej pory widziałem. Kotka
wyprężyła się na tylnych łapkach, przednimi opierając się o
szuflady kredensu, ze spokojem i w pełnym kocim uśmiechu prosząc
mnie o coś do jedzenia. Odkroiłem spory kawałek mięsa i podałem
jej. Przednimi łapkami wyrwała mi go z dłoni, po czym zjadła w
pośpiechu i ewakuowała się z kuchni.
Po przygotowaniu obiadu, przeniosłem się do dużego pokoju i oczom
nie mogłem uwierzyć. Moja kotka w pełnej kociowistości leżała
na sofie, zwinięta w kłębek, śpiąc mocnym, kocim snem.
Podszedłem do niej po cichu. Chciałem ją pogłaskać, jednak bałem
się, że może ją to znowu spłoszyć. Postanowiłem nie ryzykować
i tylko przyglądałem się jak jej klatka piersiowa unosi się
spokojnie w górę i opada delikatnie w dół. Po chwili kotka
przebudziła się, otwarła ospałe oczy, jakby zapomniawszy gdzie
jest, zamiauczała delikatnie, zbliżyła się do mnie i nadstawiła
głowy, żeby ją pogłaskać. Wystawiłem dłoń, która spotkała
się z jej małą łapką, jakby chciała się ze mną przywitać, a
jednocześnie nakierować moją rękę w jej odpowiadające miejsce.
Obwąchała mnie dokładnie i nadstawiła głowę. Zacząłem ją delikatnie głaskać, co sprawiło jej wielką przyjemność, jej
przednie łapki truchtały w miejscu z zadowolenia i dać się mogło
słyszeć lekkie, ledwo słyszalne, mruczenie. Niestety, pozycja w
której kotka mnie przyłapała, nie była zbyt dla mnie wygodna,
musiałem nagle ją zmienić i to był mój błąd. Mój zbyt szybki
ruch spłoszył kocinę, czmychnęła czym prędzej, prychając na
mnie w jej zewnętrzny świat. O, jak żałowałem mojego ruchu, jaki
smutek ogarnął mnie z tego niefortunnego występku, kiedy to
chciałem swojej wygody kosztem jej szczęścia. Obiecałem sobie, że
następnym razem nie popełnię tego samego błędu, o ile będzie
następny raz.
***
Już straciłem nadzieję, kiedy w deszczową niedzielę usłyszałem
drapanie w drzwi tarasu. Zobaczyłem moją Maleńką, zziębniętą,
przemokniętą i zagłodzoną przy drzwiach, miauczącą niemo na
mnie i drapiącą w szybę. Pospiesznie otworzyłem drzwi, kotka
wpadła jak oparzona, usadowiła się obok rozgrzanego telewizora,
zaczęła się myć i, jakby nigdy nic się nie stało, układać do
snu na szczycie kineskopu. Ogromnie mnie to zachowanie ucieszyło,
zwłaszcza że już myślałem, że wszystko stracone i już nigdy
jej nie zobaczę. Ona jednak wróciła, poczuła że przy mnie może
czuć się bezpieczna, zrozumiała że mój błąd nie był
zamierzony, a wynikał tylko z mojego dyskomfortu i wróciła. Nie
przeszkadzałem jej w śnie, pozwalając jej samej wybrać odpowiedni
moment na kocie pieszczoty. Tak też się stało, po kilku godzinach
wygrzewania się na telewizorze, kiedy to ja zapadłem w moją
drzemkę, rozbudziła mnie truchtając i jednocześnie drapiąc mnie
pazurkami po mojej klatce piersiowej. Spojrzałem w jej oczy,
błagające, żebym wystawił dłoń do jej grzbietu, wygłaskał ją,
kiedy ona tego tak bardzo teraz chce. Zacząłem więc ją głaskać,
delikatnie, lekko podrapując za uszkami, co sprawiło jej ogromną
radość wtórowaną głośnym mruczeniem, głośniejszym niż sobie
wyobrażałem. Nie trwało to jednak długo. Kiedy tylko przysnęła
na mojej piersi, od razu wstała, tym razem powoli, przeciągnęła
się, spojrzała najpierw w moje oczy, potem za okno, zamiauczała,
zeskoczyła ze mnie i kocią cichością ruchów znalazła się przy
drzwiach tarasowych, domagając się wypuszczenia. Jak na rozkaz,
otworzyłem dla niej drzwi, po czym zniknęła w szarzejącym dniu.
Widać żadna z niej domatorka, po takich rozkoszach musi się
wyszaleć, złapać parę polnych myszy albo nietoperzy, pochwalić
się innym kotom.
Od tamtego dnia Maleńka odwiedzała mnie codziennie, codziennie
sadowiąc się na moim telewizorze, potem na brzuchu, rytuał był
ten sam - truchtanie, głaskanie, mruczenie, zasypanie, miauczenie i
zostawienie mnie samego, z ciepłym od jej ciepła brzuchem. Nigdy
nie zostawała na noc. Nigdy nie miała odwagi zasnąć razem ze mną,
jakby bała się, że mogę jej coś podczas snu zrobić. Przez te dni
udało mi się ją podleczyć, jej sierść znów zaczęła lśnić,
wszystkie rany się zagoiły, nawet ta paskudna rana na głowie
przestała stwarzać dla niej problem, kotka zaczęła pachnieć mną.
Któregoś dnia jednak, popełniłem jakiś mały błąd, a może to
był po prostu nieoczekiwany odgłos w tle, który sprawił, że
kotka się na mnie dotkliwie obraziła, z głośnym miauczeniem i
prychaniem wybiegła z mojego domu i nie widziałem jej przez długi
czas. Już straciłem nadzieję, prawie o niej zapomniałem,
zaprzestając nawet wystawiania jej miski przed dom.
Jednak pewnego jesiennego popołudnia, nagle znów zjawiła się na
mojej ścieżce, w tym samym miejscu co za pierwszym razem, znów
zagłodzona, brudna i pokaleczona. Ucieszyłem się, wyszedłem jej
na spotkanie, niosąc kawałek jej ulubionej wątróbki, jednak za
szybko zacząłem działać, kotka zniknęła w gęstwinie
pozbawionego liści żywopłotu. Zostawiłem kawał jej pyszności na
ścieżce i wróciłem do domu. Nieufnie zbliżyła się do niego,
porwała szybko i zniknęła w gałęziach. Znów przyszło mi ją
oswajać, znów te same gesty i ruchy, podchody i jej wygoda kosztem
mojej ostrożności i niewygodnych póz. Jednak opłaciło się.
Zimowe wieczory znów spędzaliśmy razem, nawet czasami całe dnie,
ale nigdy, przenigdy nie zostawała na noc. Nawet podczas
największych mrozów wolała wyjść na zewnątrz niż zostać ze
mną. W szopie na narzędzia przygotowałem dla niej na takie
wieczory ciepłe posłanie, zadbałem żeby zawsze miała miskę
świeżego jedzenia i wody.
***
Nasze podchody trwają już osiem lat. Za każdym razem, albo ja
zapominam drzwi dla niej otworzyć, albo ona, wystraszona
przypadkowym odgłosem ucieka. Ale zawsze wraca. Albo ja przypominam
sobie o niej, widząc ją gdzieś na ścieżce. Ostatnimi dniami
coraz częściej wystawiam jej jedzenie, coraz bardziej o nią dbam.
Bo czuję, że warto. Wiem, że nawet jeśli znów ucieknie, wróci
do mnie, ucieszona, mrucząca, chętna na głaskanie i ciepło mojego
domu. Za to ją kocham i wierzę, że w końcu zostanie na noc.
Osoba dla której to napisałeś, bo nie sądzę, że mowa tu o prawdziwym kocie, czy kotce, musi być naprawdę szczęśliwa przy Tobie. Bardzo mi się ten tekst podoba, mimo że moją pierwszą reakcją było: "O matko, jakie to długie!", to jednak połknęłam to opowiadanie w całości. Tylko pozazdrościć Muzie takiego faceta! :)
OdpowiedzUsuńKarolina
Imię kota trochę burzy nastrój, ale... zgadzam się z Karoliną - Muza musi być przy Tobie szczęśliwa Bartku!
OdpowiedzUsuńA.
a mnie się wydaje, że jest trochę inaczej, podmiot liryczny jest nadopiekuńczy, stąd kotka nie chce mu zaufać. wiadomo, każde uczucie dziwnie działa - im bardziej jedna strona chce, tym bardziej druga się wycofuje. oczywiście mogę się mylić, to tylko moje zdanie.
OdpowiedzUsuńco do samego opowiadania... trochę niedopracowane, jakbyś rzucił w sieć "brudnopis". polecam przeczytać jeszcze raz i poprawić gdzieniegdzie nieścisłości i powinno być okej. plus za Cortazara w cytacie :)
Leszek.
Jako wierna fanka muszę niestety powiedzieć że bardzo przyjemnie mi się czytało. Ciepłe, kojące serducho. Takie Twoje twory lubię najbardziej, bo wydają się być prawdziwe:)
OdpowiedzUsuńAś
Już myślałem, że skróciłeś się na zawsze do czterech linijek, a tu masz - bum! długas i to w prozatorskiej formie! bardzo miłe dla oka i duszy, oraz, jak widzę, dla grona Twoich groupies hehehe!
OdpowiedzUsuńTomTomas
uwielbiam! czytam już drugi raz i naprawdę mi się podoba, szczera, ciekawie ukryta pod postacią kota, część Twojego życia, jak mniemam, Bartku! pisz więcej opowiadań, naprawdę masz dar! Magda
OdpowiedzUsuńTo i ja dorzucę swoich słów kilka. Opowiadanie bardzo na tak, świetny pomysł, acz mniemam że powielony od Cortazara z cytatu, ukazania relacji ludzkich, podchodów miłosnych i zdobywania kobiety, tutaj zranionej przez życie i nieufnej kobiety, za pomocą bezpańskiego kota, który nagle pojawia się w ogrodzie. Chcę więcej takich tekstów tutaj zobaczyć, masz ciekawy sposób przekazywania rzeczywistości i swoich myśli. Drugi tekst godny uwagi, na razie do niego doczytałam, to "Tylko kamień na kamieniu". Zankomite!
OdpowiedzUsuńJeśli wydałbyś książkę, na pewno ją kupię! :)
dzięki wszystkim za komentarze, nie sądziłem że moja szuflada ma aż taką publikę... każdy i każda z was ma trochę racji, co do moich intencji i pomysłu na opowiadanie. i tak, kot, oprócz bycia kotem w opowiadaniu, nie ma z kociowatością niczego wspólnego w rzeczywistości. wręcz nie cierpi kotów. ale jak moja kotka ze ścieżki, jest płochliwa i nieufna.
OdpowiedzUsuńEch... Dlaczego mój facet nie jest poetą...
OdpowiedzUsuńmoże dlatego, że kobiety tak na prawdę nie chcą poetów a facetów? do poety się wzdycha, z facetem buduje się związek...
OdpowiedzUsuńpanie poeto, to nie takie łatwe, bo i poeta może być facetem, a facet poetą, tak samo facet może być gnojem, a gnój poetą. wszystko zależy nie od szufladek, poeta, facet, dzieciak, itd., ale od tego jaki mężczyzna jest dla kobiety. jeśli kocha i jest dobry, odpowiedzialny względem swojej partnerki, to i kobieta przy nim czuje się dobrze i chce dla niego się starać :)
OdpowiedzUsuń