10 mar 2012

Nawrócenie Maleńkiej

Kot i ja jesteśmy jak przeplatające się robaczki jin i jang - to jest właśnie Tao - i nie umyka mi fakt, że każdy kot, po hiszpańsku gato, zawiera w swej nazwie trzy litery z Tao, przy czym g jest jakby dziurką, jaką pozostawiają w ponczach indiańskie kobiety, ażeby dusza ich nie stała się więźniem tkaniny.
Julio Cortazar "Ostatnia runda (Nawrócenie Teodora W. Adorno)"

Zatopiony w lekturze gazety, przyniesionej mi, jak co dzień, przez miejscowego listonosza, miłego, starszego pana z wielką, wyświechtaną przez czas torbą, popijając chłodną już, ale wciąż mocną kawę, usłyszałem to miauczenie, które, jeszcze wtedy o tym nie wiedziałem, miało towarzyszyć mi do końca moich dni. Z początku je zignorowałem, myśląc że to jeden z kocurów sąsiada zaczyna swoje gody, albo trafił na mocniejszego od siebie ptaka, który dotkliwie go podziobał. Nie przejmując się zbytnio tym nagłym kocim wołaniem, powróciłem do swoich porannych rutyn, czytanie, mycie zębów, kilka telefonów do znajomych, lub mniej znajomych mi osób, parę chwil przy maszynie do pisania, która coraz bardziej zarastała kurzem - ostatnio natchnienie mnie opuściło, nie mogłem przelać na papier ani jednego konkretnego zdania, tylko zlepki słów, literki jakby uciekający ze swych cel więźniowie - w końcu narzucenie na siebie mojej ulubionej flaneli i wyjście na spacer po lesie, który swoim szumem często zabierał mi resztę dnia. Tego dnia jednak było inaczej.

Na końcu ścieżki prowadzącej od bramki do moich drzwi siedziała ta wychudzona maleńka kocina. Przycupnięta na samym środku ścieżki, wyglądała jakby była całkowicie wymęczona. Cała zabrudzona, z poszarpanymi uszami, łapka przy łapce. Biały krawacik pod czarną jak smoła szyją dodawał jej powagi, a jednocześnie przynosił mi na myśl obraz zdesperowanego domokrążcy odsyłanego z kwitkiem od drzwi do drzwi, jak od Kajfasza do Annasza, nie mogącego sprzedać swoich wspaniałych środków czyszczących, albo nad wyraz kuszących ofert wakacyjnych.
Kocina wpatrywała mi się prosto w oczy, dwa małe punkciki migoczące w południowym słońcu na tle ciemnej zieleni moich żywopłotów. Zawołałem ją, wystawiając jednocześnie przymkniętą dłoń, którą odstawiłem od ust, udając że coś z nich wyciągam, wabik na naiwne kociaki, które myślą że ręka jest pełna wspaniałości. Przykucnąłem powoli i na zgiętych kolanach zacząłem się delikatnie zbliżać do kociny, której teraz zrobiło mi się żal, z której oczu mogłem jakby odczytać niemą historię, którą chciała mi przekazać. Historię smutną, pełną przemocy wymierzonej w jej stronę od innych kotów, nawet od ludzi.
Kocina zaczęła poruszać swoimi nozdrzami, jakby na odległość chciała wyczuć czy coś faktycznie mam w dłoni, nawet wstała na wszystkie cztery łapki, przeciągnęła się, po czym zniknęła w żywopłocie. Ten zwinny sus zatapiania się w okalającej moją posesję zieleni napełnił mnie uczuciem zachwytu. Przechodząc obok gęstwiny szukałem oczyma owego tajemniczego gościa, jednak nie mogłem go już nigdzie dostrzec.

***

Kilka dni później, pogrążony w moich obowiązkach, kiedy już prawie zapomniałem o spotkaniu na ścieżce, nagle znów usłyszałem to samo miauczenie. Moje serce wręcz podskoczyło z radości, nie wiedzieć czemu, brakowało mi tej nieznajomej kociej postaci. Wyjrzałem przez okno, a kot siedział w tym samym miejscu i tej samej pozycji co kilka dni wcześniej, ale jakby troszeczkę bliżej. Tym razem, żeby go nie spłoszyć na tak długo, przygotowałem mu małą ucztę. Z mojej lodówki wyciągnąłem kawałek surowego kurczaka, pociąłem go w małe kawałeczki, na spodeczek nalałem trochę mleka i tak przygotowany, wyszedłem delikatnie przed dom. Położyłem dwie miski w połowie drogi między moim domem a kotem i wycofałem się z powrotem do środka, dając kotu do zrozumienia, że nie mam złych zamiarów. Przez okno obserwowałem tajemniczego przybysza, który, albo która, upatrzył sobie mój właśnie dom, moją ścieżkę i mój żywopłot na swoje podchody. Kot przez chwilę węszył powietrze, wyczyścił kilka razy językiem swoje poszargane futro, po czym, jakby od niechcenia, przeciągając się, prężąc i prawie zasypiając po drodze, w końcu zbliżył się do misek. Zaczął obchodzić je dookoła, węsząc z wysokim natężeniem, kilka razy trzepiąc łapką w powietrzu, jakby chciał mi powiedzieć, że takich rzeczy on nie jada, że to dla niego za mało, że przyzwyczajony do kawiorów i grzanego mleczka, a nie jakichś kurczaczych ochłapów dla motłochu. Podczas tego tańca nad miskami, zauważyłem w końcu, że to kotka. Dość młoda jeszcze, mniemałem, ale naznaczona już dotkliwie przez życie. Nie dość że jej uszka były rozdrapane w kilku miejscach, a sierść zabrudzona, to jeszcze zauważyłem na tyle jej głowy sporą, zakrwawioną ranę. Patrząc na nieufność do jedzenia podsuwanego przez ludzi, zacząłem się domyślać, że ktoś musiał ją bardzo źle potraktować. W normalnym przypadku, kocina już dawno pałaszowała by miski, miaucząc z zadowoleniem, może nawet prosząc o jeszcze. Ale Maleńka była inna.
Obeszła miski kilka razy, w między czasie myjąc się językiem, przysiadając, obserwując okolicę, zerkając na drzwi, czy czasem nie wychodzę, po czym ni stąd ni zowąd, chlipnęła odrobinę mleczka, porwała pierwszy lepszy kawałek mięsa i znów zniknęła w zaroślach. Czekałem jeszcze chwilę w oknie, ale nie pokazała się znowu tego dnia. Jedzenie, choć byłem wręcz pewien, że inne kocury zajmą się nim pod nieobecność mojego gościa, zostawiłem gdzie leżało, mając jednak nadzieję, że wróci i posili się przygotowanym w pośpiechu przeze mnie posiłkiem.

***

Minął tydzień od mojego ostatniego spotkania z kotką. Już straciłem nadzieję, że wróci, w głowie budowały mi się czarne scenariusze, że gdzieś w leśnych gąszczach zaatakowana została przez jakiegoś podłego kocura, albo zamknięta w którejś stodole z nadzieją, że będzie łapać myszy i umiera z głodu, samotna, osłabiona, kiedy to ciepłego letniego wieczoru, zostałem wyrwany z moich rozmyślań nad kieliszkiem wiśniówki znajomym miauczeniem. Zerwałem się na równe nogi, już chciałem skakać z radości, biec w stronę miauczenia, uściskać kotkę, zabrać ją do domu i głaskać napawając się jej mruczeniem, którego jeszcze nie słyszałem, ale które to w mojej głowie rozbrzmiewało mocno i namacalnie. Zatrzymałem się jednak w pół skoku, pamiętając, że kotka jest płochliwa, a to dopiero jej trzecia wizyta u mnie. Wypatrzyłem w ciemnościach dwa świetliste punkciki jej oczu, wyznaczające jej pozycję geograficzną, po czym zniknąłem w kuchni, żeby otworzyć dla niej puszkę kociego przysmaku, w którą zaopatrzyłem się jeszcze tydzień temu, nałożyłem ją na, również specjalnie dla niej zakupioną, miskę i wyniosłem ucztę przed dom. Położyłem jedzenie przed schodami, nieco bliżej niż ostatnio, sam schowałem się w głębi mojego ganku i obserwowałem. Tym razem Maleńka podeszła od razu, obwąchując powietrze wokoło siebie i patrząc na mnie nieufnie zaczęła w pośpiechu pałaszować koci pokarm. Po skończeniu szybko oddaliła się w bezpieczną dla niej odległość, przysiadła na ścieżce, cały czas wpatrując się we mnie, po czym zaczęła się czyścić kocim sposobem. Trwało to dość długo, prężyła tylne nogi, żeby dokładnie je wylizać, czyściła swój grzbiet, ogon, przednie łapki, z taką gracją, iż poczułem że chciałbym spędzić z tą kotką resztę moich dni. Delikatnie wstałem z fotela, podszedłem do krańca werandy, przykucnąłem i z uśmiechem przyglądałem się jej wieczornej toalecie. Mimo że ona sama była czarna, nie licząc tego krawacika pod szyją, a był już mrok, mogłem dostrzec więcej szczegółów: jej długie wąsy, białą plamkę na tylnej lewej łapie, czerwony język. Moje wewnątrz pchało mnie w jej kierunku, jednak wiedziałem, że nie mogę sobie pozwolić na taki wybryk, mogłoby to zniweczyć całą naszą znajomość, która i tak nieufnie się zaczynała. Odczekałem aż kotka się spokojnie umyje, zamiauczy na pożegnanie i zniknie swoim pełnym gracji sposobem w gąszczu żywopłotu, po czym wziąłem miskę i wróciłem do środka.
Następnego poranka obudziła mnie miła niespodzianka. Na oknie mojej sypialni siedziała Maleńka. Kiedy tylko się poruszyłem, lekko spłoszona nagłą zmianą rzeczywistości, przygotowana do skoku, z szeroko otwartymi oczyma i powiększonymi źrenicami, węszyła powietrze. Obróciłem się do niej delikatnie i imitując miauczenie moimi ustami, uśmiechnąłem się do niej, wystawiając moją dłoń w jej kierunku. Odpowiedziała mi miauknięciem, po czym łapką delikatnie uderzyła w szybę i zniknęła z parapetu. Kiedy podszedłem do okna, jej już tam nie było, już zdążyła czmychnąć przed moimi ciekawskimi oczyma w sobie znaną tylko kryjówkę.

***

Od tamtego dnia, wizyty były bardzo regularne. Rano i wieczorem odwiedzała mnie, przerywając mi moje rutyny, domagając się jedzenia, abo mojej uwagi i koncentracji na jej obowiązkach. Często, kiedy wystawiałem miskę, coraz bliżej moich drzwi, po prostu podchodziła do niej, nie jedząc jednak, przysiadała tuż obok, patrzyła się na mnie swoimi dużymi oczyma, myła się, kilka razy nawet położyła się na werandzie, grzejąc się w słońcu.
Któregoś dnia, postanowiłem zaryzykować. Zostawiłem drzwi do mojego domu otwarte na przestrzał, w przedpokoju zostawiając umowną miskę z jedzeniem, jakby łapówkę dla kotki, która za miskę jedzenia pozwalała mi się obserwować. Zabrałem się za moje normalne czynności. Kiedy rano nie przyszła, już myślałem że wszystko stracone. Jednak przygotowanie obiadu przerwało mi jej przeciągłe miauczenie. Zobaczyłem ją w drzwiach kuchni, dokładnie obserwującą jakże nowe dla niej otoczenie. Nie chcąc jej wystraszyć, udawałem że jej nie widzę, oddając się, z niekrytą radością, krojeniu marchewki i panierowaniu mięsa. Nagle poczułem jakby nieśmiałe muśnięcie mojej łydki. Spojrzałem w dół i zobaczyłem najpiękniejszy obraz, jaki do tej pory widziałem. Kotka wyprężyła się na tylnych łapkach, przednimi opierając się o szuflady kredensu, ze spokojem i w pełnym kocim uśmiechu prosząc mnie o coś do jedzenia. Odkroiłem spory kawałek mięsa i podałem jej. Przednimi łapkami wyrwała mi go z dłoni, po czym zjadła w pośpiechu i ewakuowała się z kuchni.
Po przygotowaniu obiadu, przeniosłem się do dużego pokoju i oczom nie mogłem uwierzyć. Moja kotka w pełnej kociowistości leżała na sofie, zwinięta w kłębek, śpiąc mocnym, kocim snem. Podszedłem do niej po cichu. Chciałem ją pogłaskać, jednak bałem się, że może ją to znowu spłoszyć. Postanowiłem nie ryzykować i tylko przyglądałem się jak jej klatka piersiowa unosi się spokojnie w górę i opada delikatnie w dół. Po chwili kotka przebudziła się, otwarła ospałe oczy, jakby zapomniawszy gdzie jest, zamiauczała delikatnie, zbliżyła się do mnie i nadstawiła głowy, żeby ją pogłaskać. Wystawiłem dłoń, która spotkała się z jej małą łapką, jakby chciała się ze mną przywitać, a jednocześnie nakierować moją rękę w jej odpowiadające miejsce. Obwąchała mnie dokładnie i nadstawiła głowę. Zacząłem ją delikatnie głaskać, co sprawiło jej wielką przyjemność, jej przednie łapki truchtały w miejscu z zadowolenia i dać się mogło słyszeć lekkie, ledwo słyszalne, mruczenie. Niestety, pozycja w której kotka mnie przyłapała, nie była zbyt dla mnie wygodna, musiałem nagle ją zmienić i to był mój błąd. Mój zbyt szybki ruch spłoszył kocinę, czmychnęła czym prędzej, prychając na mnie w jej zewnętrzny świat. O, jak żałowałem mojego ruchu, jaki smutek ogarnął mnie z tego niefortunnego występku, kiedy to chciałem swojej wygody kosztem jej szczęścia. Obiecałem sobie, że następnym razem nie popełnię tego samego błędu, o ile będzie następny raz.

***

Już straciłem nadzieję, kiedy w deszczową niedzielę usłyszałem drapanie w drzwi tarasu. Zobaczyłem moją Maleńką, zziębniętą, przemokniętą i zagłodzoną przy drzwiach, miauczącą niemo na mnie i drapiącą w szybę. Pospiesznie otworzyłem drzwi, kotka wpadła jak oparzona, usadowiła się obok rozgrzanego telewizora, zaczęła się myć i, jakby nigdy nic się nie stało, układać do snu na szczycie kineskopu. Ogromnie mnie to zachowanie ucieszyło, zwłaszcza że już myślałem, że wszystko stracone i już nigdy jej nie zobaczę. Ona jednak wróciła, poczuła że przy mnie może czuć się bezpieczna, zrozumiała że mój błąd nie był zamierzony, a wynikał tylko z mojego dyskomfortu i wróciła. Nie przeszkadzałem jej w śnie, pozwalając jej samej wybrać odpowiedni moment na kocie pieszczoty. Tak też się stało, po kilku godzinach wygrzewania się na telewizorze, kiedy to ja zapadłem w moją drzemkę, rozbudziła mnie truchtając i jednocześnie drapiąc mnie pazurkami po mojej klatce piersiowej. Spojrzałem w jej oczy, błagające, żebym wystawił dłoń do jej grzbietu, wygłaskał ją, kiedy ona tego tak bardzo teraz chce. Zacząłem więc ją głaskać, delikatnie, lekko podrapując za uszkami, co sprawiło jej ogromną radość wtórowaną głośnym mruczeniem, głośniejszym niż sobie wyobrażałem. Nie trwało to jednak długo. Kiedy tylko przysnęła na mojej piersi, od razu wstała, tym razem powoli, przeciągnęła się, spojrzała najpierw w moje oczy, potem za okno, zamiauczała, zeskoczyła ze mnie i kocią cichością ruchów znalazła się przy drzwiach tarasowych, domagając się wypuszczenia. Jak na rozkaz, otworzyłem dla niej drzwi, po czym zniknęła w szarzejącym dniu. Widać żadna z niej domatorka, po takich rozkoszach musi się wyszaleć, złapać parę polnych myszy albo nietoperzy, pochwalić się innym kotom.
Od tamtego dnia Maleńka odwiedzała mnie codziennie, codziennie sadowiąc się na moim telewizorze, potem na brzuchu, rytuał był ten sam - truchtanie, głaskanie, mruczenie, zasypanie, miauczenie i zostawienie mnie samego, z ciepłym od jej ciepła brzuchem. Nigdy nie zostawała na noc. Nigdy nie miała odwagi zasnąć razem ze mną, jakby bała się, że mogę jej coś podczas snu zrobić. Przez te dni udało mi się ją podleczyć, jej sierść znów zaczęła lśnić, wszystkie rany się zagoiły, nawet ta paskudna rana na głowie przestała stwarzać dla niej problem, kotka zaczęła pachnieć mną.
Któregoś dnia jednak, popełniłem jakiś mały błąd, a może to był po prostu nieoczekiwany odgłos w tle, który sprawił, że kotka się na mnie dotkliwie obraziła, z głośnym miauczeniem i prychaniem wybiegła z mojego domu i nie widziałem jej przez długi czas. Już straciłem nadzieję, prawie o niej zapomniałem, zaprzestając nawet wystawiania jej miski przed dom.
Jednak pewnego jesiennego popołudnia, nagle znów zjawiła się na mojej ścieżce, w tym samym miejscu co za pierwszym razem, znów zagłodzona, brudna i pokaleczona. Ucieszyłem się, wyszedłem jej na spotkanie, niosąc kawałek jej ulubionej wątróbki, jednak za szybko zacząłem działać, kotka zniknęła w gęstwinie pozbawionego liści żywopłotu. Zostawiłem kawał jej pyszności na ścieżce i wróciłem do domu. Nieufnie zbliżyła się do niego, porwała szybko i zniknęła w gałęziach. Znów przyszło mi ją oswajać, znów te same gesty i ruchy, podchody i jej wygoda kosztem mojej ostrożności i niewygodnych póz. Jednak opłaciło się. Zimowe wieczory znów spędzaliśmy razem, nawet czasami całe dnie, ale nigdy, przenigdy nie zostawała na noc. Nawet podczas największych mrozów wolała wyjść na zewnątrz niż zostać ze mną. W szopie na narzędzia przygotowałem dla niej na takie wieczory ciepłe posłanie, zadbałem żeby zawsze miała miskę świeżego jedzenia i wody.

***

Nasze podchody trwają już osiem lat. Za każdym razem, albo ja zapominam drzwi dla niej otworzyć, albo ona, wystraszona przypadkowym odgłosem ucieka. Ale zawsze wraca. Albo ja przypominam sobie o niej, widząc ją gdzieś na ścieżce. Ostatnimi dniami coraz częściej wystawiam jej jedzenie, coraz bardziej o nią dbam. Bo czuję, że warto. Wiem, że nawet jeśli znów ucieknie, wróci do mnie, ucieszona, mrucząca, chętna na głaskanie i ciepło mojego domu. Za to ją kocham i wierzę, że w końcu zostanie na noc.

11 komentarzy:

  1. Osoba dla której to napisałeś, bo nie sądzę, że mowa tu o prawdziwym kocie, czy kotce, musi być naprawdę szczęśliwa przy Tobie. Bardzo mi się ten tekst podoba, mimo że moją pierwszą reakcją było: "O matko, jakie to długie!", to jednak połknęłam to opowiadanie w całości. Tylko pozazdrościć Muzie takiego faceta! :)
    Karolina

    OdpowiedzUsuń
  2. Imię kota trochę burzy nastrój, ale... zgadzam się z Karoliną - Muza musi być przy Tobie szczęśliwa Bartku!
    A.

    OdpowiedzUsuń
  3. a mnie się wydaje, że jest trochę inaczej, podmiot liryczny jest nadopiekuńczy, stąd kotka nie chce mu zaufać. wiadomo, każde uczucie dziwnie działa - im bardziej jedna strona chce, tym bardziej druga się wycofuje. oczywiście mogę się mylić, to tylko moje zdanie.
    co do samego opowiadania... trochę niedopracowane, jakbyś rzucił w sieć "brudnopis". polecam przeczytać jeszcze raz i poprawić gdzieniegdzie nieścisłości i powinno być okej. plus za Cortazara w cytacie :)
    Leszek.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jako wierna fanka muszę niestety powiedzieć że bardzo przyjemnie mi się czytało. Ciepłe, kojące serducho. Takie Twoje twory lubię najbardziej, bo wydają się być prawdziwe:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Już myślałem, że skróciłeś się na zawsze do czterech linijek, a tu masz - bum! długas i to w prozatorskiej formie! bardzo miłe dla oka i duszy, oraz, jak widzę, dla grona Twoich groupies hehehe!

    TomTomas

    OdpowiedzUsuń
  6. uwielbiam! czytam już drugi raz i naprawdę mi się podoba, szczera, ciekawie ukryta pod postacią kota, część Twojego życia, jak mniemam, Bartku! pisz więcej opowiadań, naprawdę masz dar! Magda

    OdpowiedzUsuń
  7. To i ja dorzucę swoich słów kilka. Opowiadanie bardzo na tak, świetny pomysł, acz mniemam że powielony od Cortazara z cytatu, ukazania relacji ludzkich, podchodów miłosnych i zdobywania kobiety, tutaj zranionej przez życie i nieufnej kobiety, za pomocą bezpańskiego kota, który nagle pojawia się w ogrodzie. Chcę więcej takich tekstów tutaj zobaczyć, masz ciekawy sposób przekazywania rzeczywistości i swoich myśli. Drugi tekst godny uwagi, na razie do niego doczytałam, to "Tylko kamień na kamieniu". Zankomite!
    Jeśli wydałbyś książkę, na pewno ją kupię! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. dzięki wszystkim za komentarze, nie sądziłem że moja szuflada ma aż taką publikę... każdy i każda z was ma trochę racji, co do moich intencji i pomysłu na opowiadanie. i tak, kot, oprócz bycia kotem w opowiadaniu, nie ma z kociowatością niczego wspólnego w rzeczywistości. wręcz nie cierpi kotów. ale jak moja kotka ze ścieżki, jest płochliwa i nieufna.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ech... Dlaczego mój facet nie jest poetą...

    OdpowiedzUsuń
  10. może dlatego, że kobiety tak na prawdę nie chcą poetów a facetów? do poety się wzdycha, z facetem buduje się związek...

    OdpowiedzUsuń
  11. panie poeto, to nie takie łatwe, bo i poeta może być facetem, a facet poetą, tak samo facet może być gnojem, a gnój poetą. wszystko zależy nie od szufladek, poeta, facet, dzieciak, itd., ale od tego jaki mężczyzna jest dla kobiety. jeśli kocha i jest dobry, odpowiedzialny względem swojej partnerki, to i kobieta przy nim czuje się dobrze i chce dla niego się starać :)

    OdpowiedzUsuń