13 cze 2014

czasami myślę

czasami myślę że
czasami myślę że dni płyną bez powodu byle gdzie
czasami myślę że już pora
czasami myślę że jestem grzesznicą

12 cze 2014

Czasami mam ochotę

czasami mam ochotę kląć
czasami mam ochotę iść w cholerę, ale nie wiem którędy
czasami mam ochotę iść nie patrzeć za siebie nie wracać nie czuć nic i nic nie wiedzieć
czasami mam ochotę pierdolnąć drzwiami pożegnać się z problemami

23 cze 2013

HDMI

Niskie tony z nieba kapią
wężem po dachach pianę biją
topią się w zaduchu
zadumy mokną w Haj-Def

zdjęcie fotografii
ze ślubem i długim przedmiotem smutnym
widzieliśmy w kolorze
teraz tylko monochromia
tylko czerń i biel
bo świat nie rozróżnia barw

nie ma nic za free

13 maj 2013

Pieśń marnotrawnej


Niebo jest bezchmurne i ciemne, usiane gwiazdami osadzonymi wokół pełnego wdzięku sierpa księżyca. Wynurzam się w miejscu, gdzie gładkie morze odbija od siebie każde światło jak powierzchnia lustra. Nie wiem, gdzie kończy się woda, a gdzie niebo zaczyna. Jestem zupełnie sama, to przynosi mi ulgę. Kilka dni zajęło mi śpiewanie, w końcu udało mi się stworzyć idealne warunki.
Płynę na plecach, otulona falami, brązowe włosy kłębią się wokół mojej głowy jak macki ośmiornicy. Patrzę w niebo, w poszukiwaniu gwiazdozbioru zwanego syreną. Biję lekko ogonem, by obrócić się w drugą stronę, jednocześnie studiując ozdobione klejnotami gwiazd niebo.
Ach! Tam jest konstelacja kroczącego człowieka. O ironio, ułożona jest tuż obok syreny. To wprawia mnie w złość. Nurkuję, a ruch wody wokół moich skrzeli uspokaja mnie. Odwracam się i przedzieram przez powierzchnię wody w luźne, delikatne powietrze, moje ciało upada w morze, słona woda otacza mnie białymi pióropuszami fal.
Gwiazdy syreny migoczą jakby chciały ze mną porozmawiać. Obniżam głowę, wznoszę prawą dłoń. Śpiewam, czując przypływ obfitości wstydu.
- Wielka Syreno, uniżenie błagam twojego przebaczenia.
Patrzę w niebo. Nie widzę żadnego znaku. Śpiewam jeszcze raz, trzeci raz. Spadająca gwiazda odpowiada mojemu wołaniu, łącząc swoim ogonem niebieskie klejnoty syrenich gwiazd białym lśnieniem.
- Nie chcę już tkwić na wygnaniu, chcę do domu.
Śpiewam. Druga, a za nią trzecia spadająca gwiazda daje mi nadzieję.
Moja druga pieść staje się przepełniona smutkiem.
- Muszę powiedzieć mojej rodzinie, że jest mi przykro. Chcę, żeby wiedzieli, że kiedy żegnałam się z cielesnymi pozostałościami mojego dziecięcia, zdałam sobie sprawę z powagi bycia z tymi, których się kocha i którzy ciebie kochają.
Ciężko przełykam ślinę, moje słowa stają się ostre.
- Och, matko, długo czekałam, by powiedzieć ci, że miałaś rację. Syrena ma większe połacie miłości i lojalności niż jakikolwiek człowiek. Zmieniają się i rozmyślają tak impulsywnie. Nie słuchają głosu swoich serc.
Biorę głęboki wdech. Moje kolejne zdanie nie będzie mogło się cofnąć.
- Chcę wrócić, akceptując wszelkie sankcje narzucone przez moich współbraci, niech się dzieje.
Smuga czarnych chmur przesuwa się po księżycu dotykając ogona syrenich gwiazd. To zły omen.
- Czy nie będzie mi wybaczone?
Szlocham, morze wokół mnie zaczyna się pienić złowieszczo.
Kiedy chmury się przerzedzają, gwiazd nie ma, jakby zerwano je z nieba. Kiedy i księżyc niknie w ciemności, ciężko mi oddychać.
I wtedy słyszę. Pieśń syreny. Najpierw tylko jeden głos w oddali, powoli łączący się z innymi, aż ich mnogość otacza mnie. Słucham, niepewna znaczenia pieśni.
- Witaj córko, witaj w domu.

10 maj 2013

Gra


Obudziło go światło, ale to strach go otrzeźwił. Światło? Nie powinno go tu być. Oznaczało to tylko jedno - nadchodzili.
Nie miał zbyt wiele czasu. Nagły blask reflektorów w mgnieniu oka pozbawił go możliwości widzenia w ciemności, co zmusiło go do wyczołgania się z prowizorycznego łóżka na podłogę. Miał przy sobie tylko siedmiocalowe ostrze i bladego pojęcia o tym, co oni mogli mieć ze sobą. Bezszelestnie przeszedł przez dom, zatrzymując się na chwilę w kuchni po butelkę wody, którą wcześniej przygotował. Światło docierało z przodu domu, więc wybrał tylne drzwi. Pustka. Pustka, oprócz gwiazd - oślepiających w całkowitej ciemności.
"Spokojnie", wyszeptał. Spokojny oddech. Cisza.
Szeroki promień światła opadł łukiem przed nim i obrócił się kilka razy na ziemi. Poruszali się dalej, ale on nie dał się temu zwieść. Przeszukiwali po kolei każdy z domów. Nie daliby za wygraną. Gra się nie skończy. Nie mogła się skończyć. Nie, dopóki on żył.
Spojrzał w prawo. Cienkie palce latarek przemykały chaotycznie w powietrzu jak szalone świetliki. Po lewej było spokojnie, ale stamtąd właśnie przyszedł. Od wybrzeża. Zbyt ryzykowne, by wracać. Jego jedyną szansą było przeskoczenie płotu i udanie się na północ. Przełknął ślinę i zatrzymał się. Wspinaczka po pustym terenie wystawiła go na widok. Jeden błysk latarki w jego kierunku oznaczałby koniec gry.
Mógł ich dosłyszeć. Spokojne rozmowy, jak gdyby to polowanie było czymś normalnym. Od dawna zdawał sobie sprawę z tego, że jego świat, ten stary świat, odszedł, a na jego miejsce wstąpił psychotyczny świat. Świat, który z zabijania robił sobie zabawę. Wyciągnął najkrótszą zapałkę i teraz świat się mu przyglądał.
Głosy przeszły obok niego, przeskoczył płot jednym, zwinnym susem.
Ale zaraz, przecież...
Stał na polu. Polu z wysoką siatką graniczną, za którą widniała ciemna osłona lasów. Jeśli tylko dałby radę tam dotrzeć, może przetrwałby chwilę dłużej i zdążył obmyślić plan. Zaplanować sposób ucieczki.
Szalony pomysł, ale postanowił spróbować. Biegł przez rozmokłe pole. Miał szansę. Musiał spróbować. Złapał się siatki i podciągnął w górę. Dwie stopy. Trzy stopy. Cztery stopy. Był już dwanaście stóp nad ziemią, kiedy jeszcze raz zobaczył światło. Czas zwolnił, kiedy patrzył na oślepiające skry pistoletów.
- Świetny strzał! - powiedział dowódca, przyglądając się ciału, rozpiętemu jak Jezus, kurczowo trzymającego się siatki, zanim grawitacja sciągnęła je w dół.
Na ekranie prezenter powtarzał w kółko z entuzjazmem:
- Tak. To było wspaniałe zakończenie! Zajęło nam trzy dni, ale dorwaliśmy go. Zapraszamy za tydzień, kiedy pozbawimy się jeszcze jednego chłopaka z szaleńczymi pomysłami! Niech żyje ojczyzna!

22 lut 2013

Krąg

Przeszłość pękła
Teraz jest tu
Przyszłość jest niema
A jednak krzyczy co tchu.

Przeszłość wspomnieniem
Teraz jest mgłą
Przyszłość pytaniem,
Może spojrzeniem.

Przeszłość podróżą
Teraz znów tu
Przyszłość się zbliża
Tak jak przed chwilą.

5 gru 2012

Powieść romantyczna z tragedią w tle


Przez rozbite okna, Syria.
Mężczyzna w mundurze popija herbatę
drżącą dłonią—kamień stukocze
po bruku pustej ulicy.

Jej czterdzieste urodziny,
pięciu byłych chłopaków ze swoimi dziewczynami,
A mógł to być
Jeden w rok więcej.

Żabia pieśń
unosi się w chłodnym powietrzu nocy.
siedzę na łóżku i czytam strona
po stronie, do drugiej nad ranem.

20 wrz 2012

Dziś



Stoi na balkonie. Był przekonany, że będzie zachmurzone, deszcz i grzmoty. Szekspirjańska pogoda - źle się dzieje w państwie duńskim. Życie jednak nigdy nie toczyło się tak, jak je sobie planował. Dzisiejsza, nie pasująca do pory roku pogoda, była finalnym kopem w tyłek od świata, którym tak gardził.
W jego głowie dzień był ponury. W tle grałaby orkiestra smyczkowa, coś niekonwencjonalnego, z crescendo w najważniejszym momencie. Miał zamiar poczekać na inny dzień, ale już napisał notatkę, a pokój w hotelu był opłacony tylko do 26 maja.
Nie było sensu opóźniać nieuchronnego. Mimo to, coś zdawało się być nie tak. Ta chwila, o której tak długo śnił, ta chwila, którą odgrywał w głowie raz za razem, nie zgadzała się z kinowym arcydziełem jego śmierci, który nakręcił w swoim umyśle. Było zbyt jasno, zbyt spokojnie, ta radość unosząca się w powietrzu wokół niego. Chciał, żeby ten dzień niósł w sobie tylko tragedię.
Wpatruje się w kanał, próbując zrozumieć, dlaczego dzisiaj jest inne niż wczoraj. Delikatne dźwięki jazzu sączą się z nurtem wody. Łódź przepływa w oddali, rozpoznaje na jej pokładzie ledwo dostrzegalną postać grającą na saksofonie. Nienawidził jazzu - to rodzaj muzyki, przy którym można się zabić.
Inny dźwięk dochodzi do jego uszu. Nosowy głos chłopca. Widzi mężczyznę i dziecko idących wzdłuż kanału. Chłopiec naśladuje saksofon, chichocząc, gdy próbuje odegrać na nosie "Air Sax.
Uderza go wspomnienie. Marek, jego Marek. Czy on kiedyś? Czy on aby nie? Nie. Chwyta się wspomnień, jak tonący brzytwy. Ale jednak był dzień, kiedy szedł z nim wzdłuż kanału. Marek miał tylko cztery lata, śpiewałby. Kolejne wspomnienie wbija się na pierwszy plan, ale zanim w całości zdąży się wyłonić, odgania je, wpycha głęboko w czeluście pamięci. Nie, to nie miało nic wspólnego z wypadkiem. Czy to nie było na długo zanim Marek wpadł? Czy tego samego dnia ktoś nie grał jazzu, jak dziś?
Ojciec odwraca się na wołanie sąsiada. Chłopczyk, zaznawszy wolności w promieniach słońca, biegnie udając pszczołę ku wodzie.
To znowu się dzieje. Marek. Jego Mareczek. Wybiega z balkonu, widzi przed oczyma jak każda chwila rozkłada się przed nim, kiedy wybiega z pokoju i wręcz zlatuje po schodach. Marek znajduje patyk. Coś w wodzie go zainteresowało. Chce to dotknąć tym patykiem. Ale patyk nie jest wystarczająco długi. Przechyla się i...
Jest przy kanale, ale dziecka już tam nie ma. Słyszy krzyk ojca.
Tym razem zdąży. Tym razem uratuje chłopca. Tym razem uratuje Mareczka.
Nurkuje w ciemnej, mulistej wodzie i łapie delikatną dłoń wystraszonego dzieciaka.
Tak, dzisiaj było inaczej.